Strona:PL Dumas - Naszyjnik Królowej.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rozkoszy. Joanna czuła, jak nóżki jej, w miękkiej wełnie kobierca zagłębione, poczęły dygotać i uginać się pod nią niemoc jakaś, nie znużeniem ani sennością będąca, uciskała, jakby objęcia kochanka, a żar jakiś, nie z ognia kominkowego, lecz żar wewnętrzny, zaczął przebiegać po żyłach, jak iskra elektryczna, pełna życia, która u zwierząt zwie się zaspokojeniem żądzy, a u ludzi miłością. W chwili tej ujrzała się w wielkiem lustrze, stojącem za Endymionem. Suknia jej z ramion na kobierzec się zsunęło. Mgliste batysty, pociągnięte jej ciężarem, odsłoniły okrągłe ramiona. Dwoje oczu czarnych, mgłą łagodną zaszłych, a żądzą palących, tych oczu dwoje poruszyło Joannę do głębi serca; ujrzała się piękną, poczuła w sobie ogień młodości: uznała, że wszystko, co ją otacza, że sama nawet Febe, nie była tak, jak ona, godną kochania. Zbliżyła się do zimnego marmuru, chcąc się przekonać, czy Endymion nie zadrga życiem i czy dla ziemianki nie pogardzi boginią. Upojona zachwytem, drżąc cała, pochyliła głowę na ramię przycisnęła wargi do własnego ciała, w którem krew szybkiem szumiała tętnem, i nie przestawała patrzeć we własne oczy, które, w lustrze się odbijając, jakgdyby ją ku sobie wołały. Naraz oczy te mgła przesłoniła, głowa z westchnieniem opadła na piersi i Joanna osunęła się na loże, senna, bezwładna.
Świecznik strzelił ostatnim płomieniem dogorywających świec i wyzionął ostatek woni i światła.