Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/978

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Idziesz do kościoła Wniebowzięcia? zapytał Carmagnole.
— Tak, wszak winniśmy oddać ostatnią posługę zwłokom wielkiego przyjaciela ludzkości, rzekł Gibassier.
— Sprawiedliwie, szukałem cię też u wyjścia z prefektury, dla pogawędki w tym przedmiocie.
— Słucham z całą uwagą.
— Wiesz po co udajemy się w to miejsce.
— Ja idę śledzić pewnego człowieka, który ma stać pod trzecim filarem i rozmawiać z mnichem, rzekł Gibassier, który dotąd nie mógł wydziwić się dokładności szczegółów.
— A ja mam aresztować tego człowieka, odparł Carmagnole.
— Jakto! aresztować?
— Tak, w danej chwili, o tem to właśnie zawiadomić mi kazano ciebie, braciszku.
— Ty masz pojmać Sarrantego?
— Nie, ale pana Dubreuil to nazwa jaką przybrał, nie powinien się więc żalić.
— Schwytacie go zatem jako spiskowca?
— Bynajmniej! Jako wichrzyciela.
— Spodziewacie się więc zamieszek prawdziwych?
— Nie nadto poważnych, ale w każdym razie będzie to ruchawka.
— Czy uważacie za rzecz roztropną, kochany kolego, wszczynać taką sprawę w dniu, w którym cały Paryż jest nieukontentowany?
— Nie bardzo, ale wiesz, że: „kto nie wystawia się na możliwą stratę, nic zyskać nie może nigdy“.
— Bezwątpienia, obecnie jednak stawiamy wszystko za wszystko.
— Tylko, że gramy w cichą grę.
Uwaga ta zaspokoiła nieco Gibassiera, twarz jego przecież wyrażała zwątpienie i pracę myśli. Ozy były to wspomnienia cierpień, jakich doznał niegdyś w głębi Gadającej studni, czy utrudzenie w podróży, w każdym razie hrabia Galeroni de Toulon zdawał się być wydany w tej chwili na pastwę wielkiej troski, lub wyrzutów sumienia. Carmagnole zauważył to; nie omieszkał też zapytać o powód, w chwili, gdy okrążali wybrzeża placu Saint-Germain ľ’Auxerrois.
— Stroskaną coś masz minę? rzekł.