Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/969

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

którego pieczy mojej powierzono, umknąć zdołał. A czy wiesz kim on był? Spiskowcem, który gotów obalić tron w ciągu tygodnia!
— Łaskawy panie, zabierzmy się więc obadwa do dzieła, a zje djabła...
Sprawa pojmania Sarrantego nie znosiła podziału, przeto Gibassier odpowiedział:
— Nie, kochanku, dokończ coś zaczął, jeśli łaska!
— Nigdy!
— Dlaczego?
— Na dowód tego, oddalam się.
— Czy tak?
— Nie inaczej!
— Jakto!
— Jak zwykle, odchodzę i żegnam pana.
Policjant w istocie wykręcił się na pięcie, ale Gibassier porwał go za kołnierz i zmusiwszy do uczynienia pół zwrotu w lewo:
— Wcale nie, zawołał, jeżeli zatrzymałeś mnie dla zaprowadzenia do prefektury, to musisz spełnić obowiązek.
— Nigdy!
— A! do krocset! musisz, albo powiesz natychmiast dlaczego nie chcesz. Jeśli straciłem ślad człowieka, którego powierzono dozorowi memu, pan Jackal dowiedzieć się potrzebuje koniecznie, kto temu winien.
— Nie, nie, panie!
— A zatem ja poprowadzę cię do władzy, rozumiesz?
— Pan mnie zatrzymujesz, pan?
— Nikt inny?
— Jakimże to prawem?
— Prawem mocniejszego!
— Zawołam ludzi!
— Nie czyń tego, bo wezwę przechodniów, wiesz dobrze, że wy, moi panowie, wcale nie jesteście uwielbiani, jeśli więc oświadczę, że po niesłusznem wstrzymaniu mnie, uwolnić chcesz nadużywając władzy, rzeka nieopodal płynie.
Policjant pobladł jak trup, bo przechodnie w istocie około nich gromadzić się poczęli.
Wiedząc z doświadczenia, iż lud ówczesny, nie nadto czułym był dla łapaczów, spojrzał na Gibassiera tak żałosnem okiem, że go prawie rozrzewnił.
Pomnąc jednak na zasady pana Talleyranda, Gibassier