Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/964

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nasamprzód trzeba ci wiedzieć, odrzekł Gibassier, że list mój, to nie jest mała rzecz; a przytem chcę wstać wcześniej.
Chłopiec więc odszedł z zaleceniem dostawienia na górę pulardy zimnej, oraz butelki Bordeaux.
Gibassier zaś, zamknąwszy się w pokoju, siadł i zaczął spisywać wrażenia doznane w przebytej drodze, dla przesłania takowych panu Jackalowi, a potem ułożył się w łóżku.
O siódmej, zapukał posłaniec oczekiwany. Agent znajdował się już w pełnym stroju i wpuścił go natychmiast. Zaledwie ukazał się i przemówił, Gibassier poznał w nim Owerniaka czystej krwi, mógł mu więc śmiało list powierzyć. Dał mu dwanaście su i oświadczył, że osoba, która ma list odebrać jeśli nie znajduje się już na ulicy Jerozolimskiej, to dziś przyjedzie; w pierwszym wypadku odda go sekretarzowi, w drugim do rąk własnych.
Posłaniec ruszył w drogę.
Długa godzina ubiegła, a w izbie Sarrantego słychać było jedynie chód niespokojny i poruszanie niecierpliwe drobnych sprzętów, agent przeto, ażeby zająć się cokolwiek, zaczął jeść śniadanie, zaledwie jednak utopił grabki w udzie tłustej pulardy, zawiasy sąsiednie skrzypnęły.
— Do szatana! zawołał, dość wcześnie wychodzimy, za ledwie kwadrans na dziesiątą.
Sarranti zszedł na dół tymczasem, Gibassier zaś wyglądał oknem, lecz Sarranti nie ukazywał się na placu.
— Co on może robić na dole? niepodobna aby znikł, zanim zdążyłem uchylić okno, a jeśli tak, to znajdę go nieopodal. Mówiąc to, przechylił się za futrynę, lecz nic spostrzedz nie zdołał.
Po pięciu dopiero minutach ujrzał Korsykanina przestępującego próg i wychodzącego na ulicę St. André-des-Arcs.
— Wiem gdzie idziesz, mruczał policjant. Mógłbym się obejść bez śledzenia, lecz obowiązek przedewszystkiem.
I Gibassier, owiązawszy się szalem, wyskoczył z izby, ofiarowując Bogu umartwienie z powodu głodu. Na wielkie przecież zdziwienie, wstrzymany został przy ostatnim stopniu przykro brzmiącym głosem policjanta: „Papiery!“
— Papiery? powtórzył zdumiony agent.
— Tak! do licha, musisz pan wiedzieć, że kto przemie-