Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/878

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jakto nie?
— Chciał przyjść zaraz... Wszak pani to pojmuje?
— O! doskonale. Ja sama uczyniłabym tak, jak on.
— I znowu moją pierwszą myślą było odmówić, rzekł Salvator śmiejąc się.
— A drugą? zapytała Mina, drugą?...
— Drugą... żeby go pani przyprowadzić jeszcze dziś wieczór.
— Zdawało mi się, panie Salvatorze, iż tu ktoś przed chwilą rozmawiał. To pan do niego mówiłeś, wszak prawda?
— Tak, panienko, on chciał się rzucić naprzeciw ciebie, a ja go powstrzymałem.
— O! gdybym go tak była od razu zobaczyła, byłabym umarła z radości.
— Czy słyszysz Justynie? odezwał się Salvator.
— O! szłyszę, słyszę! zawołał młodzieniec wybiegając z gęstwiny.
Salvator ustąpił dla zrobienia miejsca przyjacielowi.
Justyn i Mina rzucili się sobie w objęcia. Naraz potem dwie ręce wyciągnęły się w stronę Salvatora i dwa głosy pełne radosnych łez wyrzekły zcicha razem:
— Niechaj ci to Bóg wynagrodzi przyjacielu nasz!
Salvator spojrzał na nich swym słodkim i poważnym wzrokiem, który jak wzrok bóstwa, zdawał się brać odpowiedzialność za przyszłość; potem ściskając rękę Justyna i w czoło całując Minę:
— A teraz, rzekł, jesteście pod okiem Pana. Niechaj Bóg, który mnie tu przywiódł, doprowadzi mnie do końca.
— Czy opuszczasz nas, Salvatorze? zapytał Justyn.
— Wiesz, Justynie, odpowiedział Salvator, że przypadkiem odkryłem Minę; wiesz, że nie jej szukałem dostawszy się do tego parku. Pozwólcie, bym kończył swoje dzieło bądźcie szczęśliwi: szczęście jest hymnem dla Boga!... Za godzinę powrócę do was.
I pożegnawszy ich znikł na zakręci alei prowadzącej do zamku.
Co przez ten czas mówili do siebie kochankowie zostawszy sami, nawet nie będę próbował opowiedzieć. Przypuśćcie czytelnicy, że miacie ucho oparte o bramę nieba, słyszycie co mówią aniołowie.