Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/845

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jaśnił się nieco; przez okno spostrzegłam czarne drzewa i pochmurne niebo. Trzeci człowiek zamaskowany czekał przy oknie w ogrodzie. Uczułam, że jeden z tych, co mnie pochwycili, podniósł mnie w rękach i przenosił z pokoju za okno.
— Oto jest! rzekł.
— Zdaje mi się, że krzyknęła? zapytał człowiek z ogrodu.
— Tak, ale nikt nie słyszał, albo też gdyby kto usłyszał i nadszedł, to tam „panna“ jest na schodach: powie, że się potknęła, uderzyła w nogę i krzyknęła z bólu.
Ten wyraz „panna“ przypomniał mi kobietę, którą zdawało mi się widzieć. Wtedy przebiegło mi przez głowę nakształt błyskawicy, że Zuzanna jest wspólniczką mego porwania, a jednym z zamaskowanych jej brat. Gdyby tak było, to już nie potrzebowałam obawiać się o życie, ale czyżbym zyskała co na uratowaniu się od śmierci? Przez ten czas przeniesiono mnie przez ogród; niosący zatrzymał się pod murem, do którego przystawiona była drabina. Czułam się znowu przeniesioną przez ten mur i zdawało mi się, że trzej ludzie dokonywali tych niebezpiecznych przenosin. Druga drabina stała po tamtej stronie muru; powóz czekał. Poznałam tę pustą uliczkę idącą wzdłuż ogrodu. Spuszczono mnie z temi samemi ostrożnościami. Jeden z ludzi wszedł do powozu przedemną, dwaj inni wepchnęli mnie. Mój towarzysz podróży posadził mnie w głębi powozu, mówiąc:
— Nie obawiaj się pani, nic ci się złego nie stanie.
Jeden z pozostałych zamknął drzwiczki, drugi zawołał na stangreta: Tam gdzie wiesz!
Powóz ruszył cwałem. W tych kilku słowach: „Nie obawiaj się pani, nic ci się złego nie stanie“, poznałam głos brata Zuzanny, hrabiego Loredana de Valgeneuse.
— Tak, rzekł Salvator, tego, który był tu przed chwilą,, tego, któremu mogłem z taką łatwością wsadzić kulę w łeb! Ale ja nie jestem mordercą... Mów dalej, Mino!

IV.
Droga.

— Gdyśmy wyruszyli za Wersal, opowiadała dalej Mina, hrabia de Valgeneuse odwiązał chustkę zakrywającą mi