Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/840

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Justyn, równie jak ja, jest pod opieką Boga, a źli nie więcej mogą przeciwko niemu, jak przeciwko mnie.
— Zobaczymy... Żegnam cię, Mino!
I młodzieniec, szlachcic z dziada pradziada, oddalił się żywo, wydając jakby ryk wściekłości. Po dziesięciu krokach zatrzymał się i obejrzał, azali Mina go nie przywoła. Mina stojąc nieruchomie, nie raczyła nawet odpowiedzieć na jego pożegnanie. Zrobił giest groźny i zniknął.
Mina bez poruszenia patrzyła na jego oddalenie. Ale kiedy straciła go z oczu, kiedy odgłos jego kroków zgasł w oddali, kiedy ujrzała się samotną i opuszczoną, musiało uczucie słabości przedstawić się jej umysłowi, gdyż opadła na ławkę, a łzy powstrzymywane przez uczucie godności, trysnęły gwałtownie.
— Mój Boże! wołała, wznosząc rozpaczliwym ruchem obie ręce do nieba, mój Boże! czyż nie rozciągniesz nademną swej miłosiernej ręki! Panie! Panie! dodała, zsuwając się z ławki, nie nademną, ale nad nim, nad Justynem, zmiłuj się Panie! Wysłuchaj mnie, odpowiedz, Panie miłosierny! Potem, z rozdzierającem łkaniem: Przebóg! przebóg! zawołała, czyż tak daleko, Panie, jesteś odemnie?
— Nie, Mino, odezwał się Salvator głosem brzmiącym i łagodnym zarazem, Bóg usłyszał cię i przysyła mnie ku tobie na pomoc.
— Wielki Boże! zawołała Mina, zrywając się przerażona i gotowa uciekać, kto tu jest, kto mówi do mnie?
— Przyjaciel Justyna. Nie obawiaj się...
Ale pomimo tych słów uspokajających, Mina krzyknęła przeraźliwie na widok wychodzącego z gęstwiny człowieka z psem wielkości zwierząt Apokalypsy; człowieka, który mienił się posłańcem Boga i przyjacielem Justyna.
Było to istotnie zjawisko fantastyczne, a dziewica daremnie chcąc je sobie wytłómaczyć, zakryła twarz rękami i schyliła głowę, mówiąc:
— O! ktokolwiek jesteś, bądź pozdrowiony! Niech się dzieje co chce, byłem nie należała do tego nędznika!
A teraz czytelnik wytłómaczy sobie dlaczego słowik nie śpiewał w parku, gdzie działy się tak okropne rzeczy.