Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/808

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tobie samemu.
— To pójdź do mego pokoju.
— Może ci przeszkadzamy, Petrusie? zapytał Jan Robert.
— Dajżeż pokój! Ja mam coś do pomówienia z Salwatorem, więc idę z nim do pokoju; wy pozostańcie tu. Justyn ma ułożyć muzykę.
I wszedł pierwszy do pokoju, dając znak Salvatorowi, ażeby poszedł za nim.
Tam jakby już wszystkie siły stracił, Petrus upadł na fotel, wołając:
— O! ona, ten anioł! żoną takiego nędznika! Nie ma więc Opatrzności!
Salvator chwilę popatrzył na młodzieńca, który z głową utopioną w dłoniach, zaledwie powstrzymując łkanie, drżał konwulsyjnie. Stał przed nim, a wzrok jego wyrażał głęboką litość. Ten człowiek musiał znać miarę wszystkich cierpień z własnego doświadczenia. Wydobył zwolna z kieszeni list złożony w kopercie z papieru atłasowego i podając go Petrusowi z pewnem wahaniem:
— Proszę, rzekł.
Petrus odjął ręce od twarzy, potrząsnął głową, i zwrócił na Salvatora oczy przez chwilę błędne.
— Co to jest, zapytał.
— Widzisz przecie, list.
— List, od kogo?
— Nie wiem.
— Gdzież ci go oddano?
— Naprzeciwko pałacu Lamothe-Houdan.
— Kto ci go wręczył?
— Pokojówka szukająca posłańca, a ja się nastręczyłem.
— Czy to list do mnie?
— Patrz: „do pana Petrusa Herbela, przy ulicy Zachodniej“.
— Daj. Porwał list z rąk Salvatora, rzucił okiem na adres i blednąc jak śmierć: Jej pismo! zawołał, list od niej do mnie, dziś!
— Domyślam się, rzekł Salvator.
— O! mój Boże! co ona może do mnie pisać?
Salvator wskazał list z gestem oznaczającym: „Czytaj“.
Petrus rozpieczętował drżąc cały; zawierał on tylko dwa wiersze; kilkakrotnie usiłował je przeczytać, ale chmura krwawa zasłaniała mu oczy. Nareszcie z gwałtownem wy-