Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/796

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A! nie mów mi o tem, kochany panie Gibassier.
— Serce mi pęka na samo wspomnienie, a jednak...
— Co?
— Gdyby chciano zasięgnąć mej rady, kasy państwa byłyby pełne zamiast być próżnemi.
— Zdawało mi się, kochany panie Gibassier, że kiedy raz pewien kupiec powierzył ci kasę, to pozostawiłeś ją pustą, nie zaś pełną.
— Mój dobry panie Jackal, można być przecie bardzo złym kasjerem, a bardzo dobrym spekulantem.
— Wróćmy do kas państwa, kochany panie Gibassier.
— Otóż ja znam lekarstwo na złe, które wysusza nasze. Wiem jak wyrwać tego gryzącego robaka narodów, który zwie się Budżetem, wiem jak odciągnąć nienawiści zgromadzone niby chmury burzliwe nad rządem.
— I jakież to lekarstwo, głęboki Gibassierze?
— Niebardzo śmiem panu powiedzieć.
— Może zmienić ministerstwo, nieprawdaż?
— Nie, zmienić rząd.
— O! wyrzekł pan Jackal, Jego królewska mość byłby wielce rad gdyby cię usłyszał.
— Tak, a nazajutrz po dniu, w którym wygłosiłbym zdanie z całą swobodą człowieka sumiennego, aresztowanoby mnie w nocy, przetrząśnięto moją korespondencję, zanurzonoby się w tajemnice mojego życia prywatnego.
— Baj mruknął pan Jackal.
— Niezawodnie, i dlatego nigdy nie wdam się w żaden spisek... Jednakże...
— W żaden spisek, kochany panie Gibassier? rzekł pan Jackal podnosząc okulary i bystro wpatrując się w złoczyńcę.
— Nie... jednakże mogę się pochwalić, że miałem propozycje bardzo świetne!
— Jesteś pełen tajemniczości, Gibassier.
— Bo chciałbym, ażebyśmy się zrozumieli...
— Nie kompromitując się wzajem, nieprawdaż?
— Właśnie.
— Więc pogadajmy: mamy czas... Kiedy powiadam: mamy czas...
— To znaczy, że panu pilno?
— Trochę.
— Przecież to nie ja pana wstrzymuję, spodziewam się?