Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/786

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W pięć minut potem, milczenie i mrok śmierci zapanowały jedynie pod temi grubemi sklepieniami.
— Zdaje mi się, że już tu nie mam nic do czynienia, rzekł pan Jackal, którego to milczenie i ten mrok niekoniecznie napełniały radością. Wróćmy na stały ląd; nie byłoby w dobrym guście dać dłużej na siebie czekać naszemu wiernemu Gibassierowi.
Pan Jackal dobrze się upewniwszy, że jest sam, zapalił latarkę i skierował się do tej szczerby w studni, która tak niespodziewanie odkryła wprawnym oczom inspektora policji, zbiegowisko buntownicze, złożone z ludzi, których on miał za zniknionych.
— Hej! zawołał, czy jesteście tam na górze?
— A! to pan! odparł Avoine, zaczynaliśmy się niepokoić.
— Dziękuję, roztropny Ulissesie! rzekł pan Jackal. Czy sznur mocny?
— Mocny, mocny, chórem odpowiedziały głosy pięciu lub sześciu agentów strzegących studni.
— Więc ciągnijcie! rzekł pan Jackal, który przez ten czas już się opasał.
Za wymówieniem ostatniego wyrazu, pan Jackal uczuł się podniesionym w górę z siłą i wolą wskazującą, że agenci chcą sprowadzić do siebie naczelnika bez żadnego wypadku.
— A! czas też po temu! rzekł pan Jackal, stawiając nogę na bruk jego królewskiej mości Karola X-go, gdyby jeszcze kwadrans, zjadłyby mnie szczury, które urozmaicają tę rozkoszną miejscowość.
Agenci otoczyli pana Jackala z troskliwością.
— Dobrze, dobrze, rzekł naczelnik, czuły jestem na waszą troskliwość, moi przyjaciele, ale nie mamy czasu do stracenia. Gdzie jest Gibassier?
— W szpitalu Hotel-Dieu, z Carmagnolem, który ma go nie tracić z oczu.
— Dobrze, rzekł pan Jackal. Odnieś do siebie sznur, Avoine. Zamknij starannie oddrzwia studni Maidaplomb. A reszta w drogę, jeśliście łaskawi! Za godzinę schadzka ogólna w prefekturze.
Agenci rozsypali się spokojnie przez ulicę Pocztową i św. Jakóba, kierując się do Hotel-Dieu. Przybyli pod próg szpitala właśnie w chwili, gdy pan Jackal, hałaśliwie po-