Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/369

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nach, zatrzymać się chwilę, nim się zapuści w cuchnące bagniska, w śmiertelne przepaście i niezmierzone głębie.
Dominikanin, jakkolwiek niecierpliwy, milczał i czekał. Oczekiwanie nie było długie, czy to chory uczuł, że mu siły wracają, czy obawiał się, aby go reszta tych sił nie opuściła, zaczął znowu:
— Powróciłem sam do zamku. Byłem smutny i ponury; miałem żałobę śmiertelną nietylko na sukniach, ale i w sercu: żałobę po zmarłym bracie i po czterdziestu pięciu latach uczciwości, które miały się skończyć. Choćbym był zapomniał drogi do zamku, byłoby mnie doprowadziło żałosne wycie Brezyla. Mówią, że psy widzą niewidzialną boginię, która zwie się śmiercią i kiedy cała natura milknie przy jej przejściu, one jedne ją witają smutnem szczekaniem. Wycie psa mogło było potwierdzić to podanie. Ja też rad, że u psa nawet znajduję boleść odpowiadającą mojej, szedłem do niego jak do istoty ludzkiej, do przyjaciela... Ale Brezyl zaledwie mnie spostrzegł, rzucił się ku mnie całą długością łańcucha, z oczyma gorejącemi, z językiem krwawym, z zębami wyszczerzonemi. Przestraszyłem się tej złości, nie miałem zwyczaju pieścić psa, ale mu też i krzywdy nie czyniłem. Dziwnie był przywiązany do brata i do dzieci. Zkądże mu się wzięła ta nienawiść ku mnie? Czyż instynkt czasem ma przewagę nad rozumem? Szedłem dalej ku zamkowi. Tam nowe głosy uderzyły mnie; w domu tym, z którego tylko co wynieśli trupa, gdzie pies wył z żalu, gdzie człowiek jeszcze łzy ocierał, głos kobiecy śpiewał! Był to głos Orsoli. Oburzony i w zamiarze nakazania jej milczenia, zbliżyłem się do jadalnego pokoju. Przez pół uchylone drzwi spostrzegłem Orsolę, która w nieobecności wszystkich zastawiała śniadanie, śpiewając w narzeczu ludowem baskijskiem (byki bowiem tak jak i my rodem z pod Pyrenejów), piosnkę ludową, cyniczną, bezbożną, oburzającą jak na taką chwilę, piosnkę, która tłómaczona na prozę wyglądała tak:
„Szczęście stworzone jest dla bogów, którzy przyjemności zostawiają ludziom; błogosławmy tych, co idą do niebios, ale pocieszajmy serca tych, co pozostają na święcie, na którym żyjemy?“
Nie jestem w stanie wyrazić ojcze, głębokiego wstrętu, jakim dla śpiewającej kobiety przejęła mnie ta radosna i materjalistyczna piosenka, rozlegająca się w domu ręką