Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/339

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

złożone było przy zwłokach tej, którą kochał. Opatrzność zrządziła, że jeden jest tylko trup, mego przyjaciela. Co większa, zwłoki te powinny być jak najspieszniej usunięte z przed oczu biednej Karmelity, postanowiłem więc dziś jeszcze o godzinie czwartej odjechać do Bretanii... Mieszka tato ojciec; ma on prawo do zwłok syna i do moich pociech...
— O godzinie czwartej, na skraju miasteczka, ojcze mój, ciało zamknięte w dębowej trumnie, po dopełnieniu wszystkich formalności czekać na ciebie będzie na wozie pocztowym. Usiądziesz przy niem i pojedziesz.
— Jestem ubogi, rzekł mnich, a to co mam, zaledwie mi wystarcza na moją osobistą podróż, jakże więc będę mógł...
— Bądź spokojny, ojcze, przerwał Salvator, koszta podróży opłacone będą za powrotem.
Mnich zbliżył się do łóżka, podniósł prześcieradło, pocałował Kolombana w czoło i wyszedł.
W pięć minut potem wszedł pan Jackal. Zbliżył się do obu młodzieńców, wyciągnął na swych krzywych nogach, pokiwał się przez chwilę z rękami w kieszeniach, potem zwracając się głównie do Jana Roberta:
— Pan jesteś poetą, zapytał.
— To jest, tak mówią.
— Jako poeta wierzysz zapewne w opatrzność?
— Tak, panie, śmiało i otwarcie wyznaję to.
— O! rzeczywiście, potrzeba ci ku temu śmiałości! rzeki pan Jackal dobywając z kieszeni tabakierkę, i wciągając dwa lub trzy szalone niuchy.
— Z jakiego powodu mówisz pan o tem?
— Z powodu tego listu.
I wydobył z kieszeni list, który ukazał Janowi Robertowi, nie podając mu go jednak.
— Co to za list?
— To list, który przybył wczoraj wieczór, rzekł pan Jackal, na którym starannie napisano dwa wyrazy: bardzo pilno; roznosiciel oddał go na skraju miasteczka Nanecie, a ogrodniczka Nanetta zabrała z sobą w kieszeni do Paryża, a gdyby był przeczytany wczoraj wieczór przez tego do kogo był adresowany, byłby uczynił dwoje szczęśliwych, zamiast jednego trupa i jednę zrozpaczoną! Czytaj pan!