Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/322

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rządzonej w zakącie ogrodu, wszystkie zabrała Karmelita. Zakryła okna firankami z białego muślinu; na kominku, niby na ołtarzu, rozciągnęła haftowaną nakrywkę, a na gerydonie i na każdym sprzęcie, poustawiała wazony z kwiatami. Resztę kwiatów oberwała i listki rozsypała po podłodze.
Rzekłbyś, iż zstąpili już do grobowego podziemia.
Usiedli na sofie i rozmawiali z godzinę. A gdy nadeszła noc, zapalili lampę.
Karmelita, jak gdyby z obawy, aby jej nie umknęła śmierć we dwoje, co chwila poruszała się, by powstać i pójść po węgiel zsypany na fajerkę stojącą w przyległym pokoiku. Przy każdem poruszeniu zatrzymywał ją Kolomban. Gdy przestawał patrzeć na nią, zdawało mu się, że ją jeszcze zamało widział; chciał widzieć ją jeszcze...
Około dziewiątej wieczorem przyszła Karmelicie myśl zasiąść przy fortepianie i zaśpiewać... W starożytności, kiedy łabędzie śpiewały, to i one wydawały głos w godzinę śmierci.
Nigdy śpiew ludzki nie miał takiego okrzyku boleści, takiego hymnu radości! Nigdy głos Karmelity, który śmiało i bez przejścia, potrafił wziąć „ut“ piersiowe i „ut“ dolne, takich nie dokazywał cudów.
Zdawało się, że dla pożegnania świata, który opuścić a powitania tego, w który wstąpić miała, Bóg nadał jej głosowi dźwięk skargi i szczęśliwości, podobny głosom upadłych aniołów, co po długiem na ziemi wygnaniu, przez nieskończone miłosierdzie Pańskie przywołani zostali do nieba ich pierwszej, jedynej i prawdziwej ojczyzny.
Nareszcie, głos zmęczony, przebieganiem przestrzeni bez granic, w których rozlega się rzeczywistość i w których błąka się marzenie, zgasł jak westchnienie melodyjne i długo jeszcze brzmiał w sercu młodzieńca.
Kolomban zbliżył się do Karmelity; tak, że po skończonej improwizacji pogrzebowej, dziewica opuściła głowę na jego ramię, a ręce w jego złożyła dłoni.
Fortepian oniemiał, jak trup, z którego uleciała dusza.
Nastało w ciemności długie milczenie, przerywane tylko połączonym oddechem dwojga kochanków. Naraz odezwał się zegar. Każde z osobna policzyło spiżowe uderzenia.
— Jedenasta godzina, wyrzekli razem.
Potem Karmelita dodała: