Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/290

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Cóż to za ceremonje wyrabiacie? rzeki Kamil, odkądże to przyjaciel nie całuje „żony“ swego przyjaciela?
Kolomban podniósł głowę i spoglądając na Kamila wejrzeniem płomiennem:
— Żony? zawołał radośnie, gdyż w obec spełnienia obietnicy zapomniał wszystkiego, żony?... powtórzył ze łzami w oczach, nie zważając na pomieszanie, w jakie słowa jego wprawiały Karmelitę.
— Lub bardzo bliskiej tego, rzekł Kamil, gdyż czekałem tylko na twój powrót, by przystąpić do ślubu.
— To tak! rzekł zimno Kolomban. Potem, z miną, która nie była bez pewnej groźby: Jestem więc! dodał.
— No, no, rzekł Kamil przerywając, jeżeli nie chcesz pocałować jej z miłości dla niej, to pocałuj z miłości dla mnie.
Kolomban podszedł do Karmelity i skłoniwszy się z szacunkiem:
— Czy pozwolisz mi, panno Karmelito? rzekł.
— Pani, pani, sprostował Kamil.
— Czy pozwolisz mi pani pocałować się, powtórzył Kolomban.
— O, z całego serca! zawołała Karmelita wznosząc oczy do nieba, jakby biorąc je na świadectwo szczerości słów swoich, a Bóg, który mnie słyszy, wie, że z głębi serca daję ci ten znak uczucia.
Ucałowali się i zarumienili oboje.
— I cóż, przecieżeście z tego nie umarli, odezwał się Kamil z uśmiechem. Jacyżeście wy oboje niezdarni! Czynie stanęło na tem, że my we troje stanowić będziemy jedność, a co najwięcej, dwójcę?
— Dobrze, rzekł Kolomban, ale nim przyjmę ten układ, chciałbym pomówić z tobą Kamilu.
— Ze mną, powtórzył kreol, to więc coś bardzo ważnego?
— Tak.
— Czy i ona do tego należeć będzie? zapytał.
— Nie, odrzekł Kolomban, Karmelita pozostanie u siebie, a my pójdziemy do twego pokoju.
— Chodźmy, rzekł Kamil.
I otworzył drzwi naprzeciw pokoju Karmelity.
Breton poszedł za nim, rzucając Karmelicie spojrzenie mające znaczyć: „Bądź spokojna, tobą ja zajmować się będę.“