Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/289

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Co to znaczy?
— Posłuchaj, rzekł kreol tym pół drwiącym, pół poważnym tonem, który był mu zwyczajnym, ja mam o religji pojęcie bardzo niewyraźne albo jeśli ci się podoba, bardzo stanowcze; każdy wyznaje Boga według swego wyboru, nie wiem czemu miałbym postępować inaczej jak drudzy.
— Do czego zmierzasz i co to za pokój? zapytał Kolomban. Dokończ.
— To świątynia bogini piękna, dobroci i wielkości!... Pokój ten, Kolombanie, mieści w sobie istotę, którą wielbię nadewszystko na świecie; istotę ludzką, którą czczę na równi z bóstwem! Skłoń się, i jak ci powiedziałem, odkryj głowę przestępując próg tej komnaty, bo żadnemu dotąd śmiertelnikowi, nie było dano spoglądać na bożyszcze tak gorąco uwielbiane!
Karmelita z pokoju swego słyszała wszystko co mówił Kamil; pozostała blada ale silna, jaką zwykle była w wielkich wypadkach; poszła prosto ku drzwiom i w chwili gdy Kamil brał za klamkę, otworzyła drzwi.
Kolomban o mało nie padł, spostrzegłszy ją.
— Wejdź, mój przyjacielu, odezwała się spokojnie.
— Co ci jest? zapytał Kamil, wzburzenie ukrywając pod wesołością, która była to maską jego, to obliczem; czy już nie poznajesz Karmelity? Więc przedstawię was sobie wzajem... Panna Karmelita Gervais... pan wicehrabia de Penhoel.
Młodzi spoglądali na siebie wzajem: Kolomban osłupiały ze zdziwienia, Karmelita nieruchoma ze wstydu.
— Ależ, zawołał Kamil, uściskajcie się przecie! Cóż was u licha wstrzymuje? Czy chcecie, ażebym poszedł przejść się po lesie Meudońskim?
Wezwanie to, przyjacielskie w gruncie, ale obelżywe w formie, całkiem odmienne sprawiło wrażenie na Karmelicie i na Kolombanie: ona zaczerwieniła się aż po białka oczu; twarz bretona pokryła się śmiertelną bladością. Oboje cofnęli się krokiem. Zakłopotanie było okrutne dla obojga.
Karmelita przerwała je, szczerze i serdecznie podając bretonowi rękę. On zaś pomny bladej i wychudłej ręki, którą widział kiedyś u Karmelity obłożnie chorej na gorączkę mózgową, wyciągnął natychmiast swoją, i dwie te uczciwe ręce, drżące, uścisnęły się przyjaźnie.