Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

był wielki czas po temu, potrzeba nagląca, jutro już miałem zabrać się do rozpoczęcia kampanji.
Ale od tej chwili wszystko skończone; kochanka mojego gospodarza jest jak małżonka Cezara: nie może być nawet posądzaną. Zaufaj mojej dyskrecji i powiedz mi teraz jak myślisz działać... Pochód twój ku celowi, zdaje mi się, pozwól to sobie powiedzieć, postępuje w stosunku odwrotnym do pochodu twego uczucia: kochasz ogromnie, ale nie idziesz naprzód.
— Co ty nazywasz iść naprzód, Kamilu? rzekł Kolomban prawie przestraszony.
— A cóż? Iść naprzód, jest to nie cofać się, a cofaniem nazywa się ten odwrót, jaki ty wykonałeś przez miesiąc mego tu pobytu... A! przychodzi mi jedna myśl... jakiżem ja głupiec, osioł, gęś opierzona! wszak to obecność moja przeszkadza ci, mój drogi. Od jutra uwalniam cię od niej.
— Kamilu, Kamilu, co ci też przyszło do głowy, przyjaciela mój? zawołał Kolomban.
— Bardzo naturalnie, że mi przyszło do głowy, Kolombanie; nie chcę zawadzać szczęściu mojego jedynego przyjaciela.
— Ależ nie zawadzasz bynajmniej, Kamilu!
— Zawadzam okrutnie i od jutra wybieram się na poszukiwanie mieszkania kawalerskiego.
— Tak, tak, rzekł Kolomban smutnie, chcesz mnie opuścić; znużyło cię moje towarzystwo, przyjaźń nasza cięży ci...
— A! Kolombanie, przyjacielu mój, teraz znowu rozpoczynasz gadać głupstwa.
— Dobrze więc, idź sobie, ale ja pójdę z tobą.
— Więc idź do właściciela, rzecze Kamil, i jeżeli obecność moja nie zawadza ci...
— Dziecko! zawołał poczciwy breton.
— To wynajmij na oba nasze nazwiska lokal na trzy, sześć, dziewięć miesięcy... byle jednak, powtarzam ci...
— Kamilu, przerwał kolomban, kocham Karmelitę, kocham ją z całej duszy, ale gdybyś mi powiedział: „Kolombanie, moje posiadłości amerykańskie zgorzały, zniszczałem, muszę majątek odrabiać na nowo; spojrzyj na moje ręce, jakie słabe, potrzeba mi więc pomocy dwóch twoich tęgich ramion, synu starej Bretanii!“ Kamilu, wyjechałbym w tej chwili, bez żalu, bez ubolewania, ani raz