Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1830

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cieśla nie nacechował swojej odpowiedzi równą grzecznością.
— Krótko mówiąc: boisz się, żeby ci nie dał kuksańca.
— Nazwij jak chcesz uczucie, jakiego doznaję: bojaźnią czy nieufnością, wszystko mi jedno, tylko...
— Tylko się wahasz.
— Przyznaję.
Trzej towarzysze stanęli na tem, gdy czwarta osoba, prawie tak wysoka jak Avoine, lecz trzy razy grubsza od niego, wpadła wpośród rozmawiających, zapytując:
— Czy można się wścibić w waszą rozmowę, drodzy przyjaciele?
— Gibassier! wykrzyknęli trzej agenci.
— Sza! wyrzekł Gibassier.
— Mówimy właśnie o twojej przygodzie z bulwaru Inwalidów, rzeki Carmagnole, o człowieku, który ścisnąwszy twoją szyję, dał ci przedsmak rozkoszy, jakie podobno towarzyszą atakowi powieszenia.
— A! ten, rzekł Gibassier, jeżeli spotkam go kiedy...
— Właśnie, przerwał Carmagnole, on znalazł się...
— Jakto, znalazł się?
— Patrz, mówił dalej Carmagnole, wskazując tego, który od pięciu minut był przedmiotem dyskusji, czy to on?
— Czy on! zawołał ex-galernik rozwścieczony, rzucając się ku Janowi Bykowi, przez świętego Gibassiera, zobaczycie czy to on.
I z pistoletem w ręku stanął przed cieślą.
Carmagnole widząc Gibassiera, nacierającego na Jana Byka, posunął się za nim, dając znak Avoinowi by także podszedł.
Avoine dał znak czwartemu.
Jan Byk właśnie tylko co podniósł wózek i niósł, go z wyciągniętemi rękami, gdy rzucił się nań Gibassier w towarzystwie swoich trzech przyjaciół.
Galernik skierował broń ku cieśli i wypalił.
Strzał padł; ale kula utkwiła w desce od wózka, który ciężko padając na Gibassiera, uchwycił jego głowę w jednę z drabinek, oparł się na ramionach i powalił galernika, czyniąc go podobnym do człowieka wziętego na stryczek, a zamiast sznura, mającego około szyi wóz tak ciężki, że aerolit z bulwaru Inwalidów zdał mu się w porównaniu wełnianą piłką.