Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1741

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nad posłannictwem, jakie ma do spełnienia na ziemi, odezwał się głosem pewniejszym.
— Czego chcesz odemnie?
— Zaraz powiem, łagodnie odrzekł mnich.
— Nie w tej chwili, mówił Gerard, jutro... pojutrze.
— Czemu nie zaraz?
— Bo wyjeżdżam z Paryża na dwadzieścia cztery godzin, a tak mi pilno, że ani minuty do stracenia nie mam.
— Musisz jednak posłuchać, rzekł mnich głosem silnym.
— Innego dnia, nie dziś, nie w tej chwili.
Gerard ujął za tłómok, postąpił dwa kroki, ciągnąc go za sobą i kierował się ku drzwiom.
Mnich cofał się tak, ażeby drzwi sobą zasłonić.
— Nie przejdziesz! rzekł.
— Puść mnie! zawołał morderca i zrozumiał, że pomiędzy nim a tem żyjącem widmem zbiera się na coś strasznego.
Rzucił okiem na miejsce, gdzie zazwyczaj wisiały jego pistolety. Popatrzał do koła czy nie znajdzie jakiej broni pod ręką. Nie było żadnej. Sięgnął konwulsyjnie do kieszeni, szukając noża.
— Tak, odezwał się mnich, zabiłbyś mnie, tak jak zabiłeś swego synowca!... Ale choćbyś miał broń, nic by to nie pomogło. Bóg chce ażebym żył!
Słysząc ten głos uroczysty, Gerard uczuł, że znowu ogarnia go przerażenie.
— A teraz, rzekł mnich, czy chcesz mnie posłuchać?
— Mów więc, odparł Gerard, zgrzytając zębami.
— Przychodzę po raz ostatni prosić cię o pozwolenie wyjawienia twojej spowiedzi.
— Ależ ty żądasz mej śmierci! To znaczy prowadzić mnie na rusztowanie!... Nigdy! nigdy!
— Daję słowo, a znasz mnie, dopiero jutro w południe użyję twego pozwolenia.
— Nie, nie, nie! powtarzał Gerard.
— Jutro o południu będziesz za granicą Francji.
— A jeżeli otrzymasz ekstradycję?
— Nie będę się jej domagał. Ja jestem człowiekiem pokoju; pragnę, ażeby grzesznik żałował, a nie żeby uległ karze. Chcę nie śmierci twojej, ale żeby ojciec mój nie zginął.
— Nigdy! nigdy! wrzeszczał zabójca.