Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1740

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mny tłómok skórzany, zaciągnął go do sypialnego pokoju i zapalił świecę.
Odpoczął z ręką przyciśniętą do piersi, potem zajął się pakowaniem.
Ktoby patrzył teraz z ukrycia na Gerarda, poznałby w nim zbrodniarza, po sposobie, jakim gotował się w podróż, gorączkowo mieszając wszystko razem i rzucając w tłómok.
Po zapakowaniu otworzył biurko, wydobył pugilares zawierający do trzech miljonów wartości na banki Austrjacki i Angielski, które trzymał na wypadek przewidywanej ucieczki.
Zdjął dwa pistolety, potem zbiegł szybko po schodach, popędził do stajni, zaprzągł sam konie do powozu, zamierzając jechać do Saint-Cloud; tam weźmie pocztę, konie swoje pozostawi aż do powrotu u pocztmistrza i puści się drogą do Niderlandów.
Zaprzągłszy, włożył pistolety w kieszenie powozu, otworzył bramę od ulicy, ażeby nie schodzić z kozła i poszedł po tłómok, który był okropnie ciężki. Próbował zarzucić go na grzbiet, ale daremnie. Postanowił więc ciągnąć go za sobą.
Ale w chwili gdy schylał się, zdawało mu się, że słyszy jakiś szelest, niby chrzęst sukni od strony schodów. Żywo się obrócił.
W ciemym otworze drzwi ukazała się biała postać.
Co znaczyło to zjawisko? Gerard cofnął się przerażony. Zjawisko postąpiło dwa kroki naprzód.
— Kto jesteś? zapytał nareszcie Gerard, dzwoniąc zębami.
— Ja, odparło widmo głosem tak poważnym, iż zdawał się wychodzić z głębi grobowca.
— Ty? zapytał Gerard z szyją wyciągniętą, starając się rozpoznać nowoprzybyłego, kto ty jesteś?
Widmo nie odpowiedziało, ale znów postąpiło dwa kroki i odrzuciło kaptur.
Było to rzeczywiście widmo. Nigdy jeszcze tak trupia bladość nie postała na ludzkiej twarzy.
— Mnich! krzyknął morderca takim głosem, jak gdyby zawołał: „zginąłem!“
— A! poznajesz mnie nareszcie! rzekł brat Dominik.
— Tak... tak... tak... poznaję!... wybełkotał Gerard.
Potem rozmyślając nad pozorną słabością mnicha oraz