Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1730

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zgubi na zawsze, tembardziej, że to uczynicie nie gwoli bonapartysty lub republikanina, ale gwoli mordercy i złodzieja. Wszak proces trwa jeszcze.
Salvator i generał Lebastard de Prémont zamienili spojrzenia, zrozumiałe dla wszystkich węglarzy.
— Masz pan słuszność, rzekł do Jackala Salvator. I lubo jesteś jedyną przyczyną złego, jakie nam grozi, niemniej dziękuję panu w imieniu braci obecnych i nieobecnych. Czy kto ma do przedstawienia plan lepszy? zapytał.
Nikt nie odpowiedział.
Pan Jackal wydał głębokie westchnienie, był rzeczywiście w rozpaczy.
Rozpacz tę podzielała, zda się, większa część węglarzy. Sam tylko Salvator zachowywał niezmierną pogodę. Jako orzeł buja ponad chmurami, tak on zdawał się bujać ponad losami ludzkiemi.

X.
Gdzie środek został znaleziony.

Po chwili milczenia usłyszano jakoby zstępujący z wysokości głos Salvatora.
— Jest jednak sposób, panie Jackal, rzekł.
— O! a jaki? zapytał tenże, mocno zdziwiony, że jest jakiś sposób, o którym on nic nie wie i który nie on wynalazł.
— Sposób bardzo prosty, mówił dalej Salvator, i dlatego to on zapewne nie przyszedł panu na myśl.
— To powiedz go pan prędzej, rzekł pan Jackal, któremu, zdaje się, pilniej było dowiedzieć się o nim, niż wszystkim otaczającym.
— Będę się musiał powtarzać, rzekł Salvator, ale ponieważ pan nie zrozumiałeś za pierwszym razem, może lepiej zrozumiesz za drugim.
Jackal zdawał się podwajać uwagę.
— Pocóż ja przybyłem do pana, na chwilę przed aresztowaniem?
— Przybyłeś pan by złożyć na moim biurku dowody niewinności pana Sarrantego, takeś pan przynajmniej twierdził, szkielet dziecka znaleziony w ogrodzie Vanvres, u niejakiego pana Gerarda. Wszak tak?