Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dziewczynka potrząsnęła głową.
— Widzisz, że my jesteśmy trędowaci, rzekła matka, i że panna nie mogłaby pić ani z naszych garnczków ani z naszych szklanek.
— Jeżeli są brudne, odrzekła łagodnie i smutno dziewczynka, a jednak... a jednak, bardzo mi się pić chce, dodała zalewając się łzami.
Babolin zszedł tak jak poprzednio, pobiegł do sąsiedniej studni, wypłukał kilka razy szklankę i przyniósł ją napowrót przejrzystą, jak kryształ czeski, a pełną wody świeżej i czystej.
— Dziękuję ci, panie Babolinie, rzekła dziewczynka. I wychyliła szklankę duszkiem.
— O! „panie“ Babolinie! zawołał chłopak, okręcając się. Powiedz-no matko, jak pójdziemy do „Haczyka“, to nas oznajmią: „Pan“ Babolin i „pani“ Brocanta.
— Przepraszam! odparła dziewczynka, nauczono mnie mówić pan i pani; już więcej nie powiem, jeżeli to niedobrze.
— Owszem, moje dziecię, to dobrze, ozwała się Brocanta, mimowolnie zwyciężona wyższością edukacji, którą osoby z ludu wyszydzają czasem, ale która zawsze na nich sprawia pewne wrażenie.
Wieczorem, taż sama scena, co w przeddzień powtórzyła się przy noclegu. Matka i syn spali na tym samym sienniku, rzuconym pomiędzy gałgany, w zakącie izby. Róża w żaden sposób nie chciała położyć się z niemi. I tej więc jeszcze nocy spała na krześle.
Nazajutrz Brocanta wysiliła się. Włożyła w kieszeń owe trzydzieści franków, cenę odzieży małej, wyszła, kupiła łóżeczko za czterdzieści soldów, materac za dziesięć franków, trochę szczupły, ale czysty, poduszkę za trzy franki pięćdziesiąt centimów, dwa prześcieradła kartonowe i kołdrę bawełnianą: wszystko nieskazitelnej białości.
Kosztowało to akuratnie dwadzieścia trzy franki: skwitowała się z dziewczynką.
— O! jakież śliczne, bieluchne łóżeczko! zawołała dziewczynka, kiedy je usłano.
— To dla ciebie, panno Precjozo, rzekła Brocanta; skoro, jak widać, jesteś księżniczką, więc trzeba cię po książęcemu podejmować!