Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1517

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czynasz od odrzucenia głupich trzydziestu tysięcy franków, które ci ofiaruję?
— Spodziewam się, że rozumiesz moją odmowę, ojcze chrzestny?
— Wyznaję, że nie rozumiem. Jestem bezżenny, jestem ogromnie bogaty, jestem twoim drugim ojcem, ofiaruję ci drobnostkę, a ty odmawiasz! Wiesz co, chłopcze, że jak na pierwsze widzenie się nasze, to wyrządzasz mi śmiertelną obelgę?
— Nie jest to moim zamiarem.
— Czy jest, czy nie jest, rzekł kapitan, niemniej sprawiłeś mi tem wielką przykrość! niemniej zraniłeś mnie w serce.
— Przebacz, kochany ojcze chrzestny, rzekł Petrus zmartwiony, ale tak niespodziewałem się podobnej ofiary, że nie byłem panem siebie, kiedyś mi ją uczynił, i może nie przyjąłem jej z całą wdzięcznością, na jaką zasługuje. W takim razie przepraszam cię z całego serca.
— I przyjmujesz?
— Tego nie mówię.
— Jeżeli odmówisz, wiesz co uczynię?
— Nie.
— To ja ci powiem.
Petrus czekał. Kapitan dobył z kieszeni surduta pugilares dobrze wyładowany i otworzył go. Pugilares przepełniony był biletami bankowemi.
— Wezmę trzydzieści trzy bilety z tego pugilaresu, w którym jest ich dwieście, zwinę je w kłębek, otworzę okno i wyrzucę na ulicę.
— A to dlaczego? zapytał Petrus.
— By ci dowieść, co ja sobie robię z tych świstków.
I kapitan zaczął zwijać w kłębek bilety, jakby miał do czynienia z bibułą. Poczem wstał, by z całą flegmą podejść do okna. Petrus zatrzymał go.
— No, no, rzekł, nie róbmy szaleństwa, ułóżmy się... — Trzydzieści trzy tysiące franków albo śmierć! rzekł kapitan.
— Nie trzydzieści trzy tysiące franków albowiem ja nie potrzebuję trzydziestu trzech tysięcy franków.
— Trzydzieści trzy tysiące franków, albo...
— E, sacrebleau! proszęż i mnie posłuchać z kolei, albo zacznę kląć jak marynarz, dowiodę, że jestem synem korsarza, do tysiąca kartaczów!