Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1509

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Wyznaję, panie, rzekł Petrus coraz bardziej zdziwiony, iż pomimo tych nowych wskazówek, nie... nie poznaję pana.
— Przebaczam ci, rzekł z dobrocią kapitan, a jednak dodał z odcieniem smutku w głosie, wolałbym gdybyś mnie był poznał: zazwyczaj nie zapomina się drugiego ojca.
— Co pan mówisz? zapytał Petrus, bystro wpatrując się w marynarza.
— Mówię, niewdzięczniku, odparł kapitan, że trudy wojenne i słońce zwrotnikowe musiały mnie bardzo zmienić, skoro nie poznajesz chrzestnego ojca.
— Jakto! Pan byłbyś przyjacielem mojego ojca, Berthaut, przezwany Monte-Hauban, który rozłączył się z nim w Rochefort i którego on odtąd nie widział?
— A tak! A! trafiłeś nareszcie, do tysiąc granatów! no, ale nie bez trudu. Uściskaj-że mnie, mój Piotrusiu, bo tobie imię Piotr, tak jak i mnie.
Było to prawdą niezaprzeczoną, chociaż imię młodzieńca uległo pewnej modyfikacji.
— Z całego serca, ojcze chrzestny, odpowiedział z uśmiechem Petrus.
I gdy kapitan otworzył mu objęcia, Petrus rzucił się w nie z młodzieńczem wylaniem. Z swej strony kapitan uściskał go aż do uduszenia.
— O! morbleu! jakże to miło! Potem, odchylając się, ale nie puszczając go: Ależ to wykapany ojciec, rzekł, rozpatrując się z uwielbieniem. A! twój ojciec był akurat taki kiedy go poznałem... Ale nie, daremnie jestem stronny względem niego, sacrebleu! on nie był tak piękny jak ty. Twoja matka dodała ci coś z siebie, a to nic nie zepsuło! Twoje oblicze odmładza mnie o dwadzieścia pięć lat! mój chłopcze. Siadaj, niech ci się przypatrzę.
I jedną ręką ocierając oczy rękawem, drugą posadził go na kanapie.
— Czy ja ci nie przeszkadzam, rzekł, czy możesz mi kilka chwil poświęcić?
— Cały dzień, panie.
— Panie?... co znaczy to panie? A tak cywilizacja, miasto, stolica. Gdybyś był taki jaki ojciec, nazwałbyś mnie swoim chrzestuym ojcem Berthaut. Ale ty jesteś „caballero“ więc nazywasz mnie panem... Kapitan westchnął. A! gdyby