Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1496

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

on czuwał ze zgryzotą i strachem w duszy, z rękami trzęsącemi się, z czołem zlanem kroplami potu.
A w jakim celu czuwał? jakie okropne dzieło miał jeszcze spełnić?
Oto wygrzebać i ukryć kości ofiary. Czy będzie miał odwagę?
Spróbuje przynajmniej.
Przebył krokiem prędkim i pewnym całą oświetloną część zamku i parku. Ale gdy się znalazł pod cieniem wielkich drzew, kiedy tajemnicza ciemność rozciągnęła się na prawo i lewo, lodowata dłoń strachu znów go schwyciła za włosy.
Był już wreszcie w alei prowadzącej do krzaków. Zaczął już spostrzegać wielki dąb, rozpoznawać ławkę. Strach daremnie ciągnął go w tył, trzeba było iść naprzód. Szedł jak delikwent na rusztowanie.
Chwilę zastanawiał się, czy nie lepsze jest rusztowanie nad to, co on teraz przechodzi. Błogosławiłby jakiś cios niespodziany, któryby go zabił na miejscu bez cierpienia.
Ale sąd, więzienie, zimny przedsionek grobu, kat w swej groźnej odzieży, szalot czerwono malowany, którego zdaleka widać było dwa suche ramiona, schody po których trzeba stąpać przy pomocy dwóch posługaczy gilotyny, bo siły opuszczają... potem podsuwać głowę pod topór; oto co czyni śmierć okrutną, straszliwą, niepodobną!
I oto dla czego w oczach mordercy znośniejszem było odgrzebać trupa, umrzeć może ze strachu, niż umrzeć na rusztowaniu.
Wszedł odważnie w gęstwinę i wziął się do roboty.
Najpierw trzeba było dokładnie odszukać miejsce.
Ukląkł i szukał ręką.
Śmiertelny dreszcz przeszedł po nim, nie z powodu tego co robił, a było to jednak przerażające, ale przejmowało go coś nierównie bardziej strasznego. Zdawało mu się, że na tem miejscu ziemia przed niedawnym czasem była poruszaną. Czyżby przybył zapóźno?
Jeden lęk ustąpił miejsca drugiemu.
Z frenezją przestrachu zagłębił rękę w ruchomej ziemi i wydał okrzyk radości. Szkielet był tam jeszcze. Poczuł włosy miękkie, jedwabiste włosy dziecka, co tak przeraziły Salvatora. Jego to uspakajało...