Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1488

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie masz żadnego interesu w tem, ażeby ukrywać zbrodnię drugiego, ale przypuść na chwilę, że zbrodnia ta nie przez kogo innego, ale popełnioną została przez ciebie; że trupa nie kto inny zagrzebał tylko pan. Przypuść, że miejscem zbrodni był zamek, który należał do pana... naprzykład zamek Viry; przypuść, że znasz zarośla i drzewo, którego tajemniczemu cieniowi powierzony był trup; że wiesz, że tej lub następnej nocy sąd ma zejść do zamku Viry i odbyć poszukiwania w parku, cóżby ci należało zrobić przez tę noc, którą ci zaoszczędził przyjaciel, przez tę noc z dziś na jutro?
— Coby mi należało zrobić...
— Tak...
— Ażeby nie znaleziono?...
— Trupa, tak.
— Należałoby mi...
Gerard otarł pot spływający wielkiemi kroplami z czoła.
— Dokończ pan! Należałoby...
— Należałoby mi go us...
— Us?...
— Usunąć.
— A! przecież... Kochany panie Gerard, jakże masz leniwą imaginację! Powinieneś ją ożywić powietrzem wiejskiem, wiatrem nocnym. Daję ci więc urlop na dziś i na jutro. Dzień będzie prześliczny, doskonała sposobność dla miłośnika natury. Jedź więc na wieś, jedź, a kto wie, czy w lasach Meudon albo Vanvres, nie wyszukasz tego nieboraka złoczyńcy, którego za pomocą właściwej sobie litości, ochronisz od maleńkiego niebezpieczeństwa, jakie mu zagraża...
— Rozumiem pana! zawołał Gerard całując rękę naczelnika policji. Dziękuję!
— Pfi! powiedział Jackal odsuwając lekceważąco zabójcę, sądzisz więc, że robię to wszystko w celu ocalenia mizernego twego karku? Idź, idź, teraz już wiesz jak stoisz, reszta do ciebie należy.
Gerard szybko wybiegł z gabinetu.
— Uf! odetchnął naczelnik policji spozierając na drzwi, które się za zbrodniarzem zamknęły.