Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1487

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jemy to w słowa i owoc naszych mozolnych trudów przynosimy panu prokuratorowi królewskiemu, który na zasadzie nowych danych zmuszony jest prosić pana ministra sprawiedliwości, o odroczenie wykonania wyroku na panu Sarranti.
— Na panu Sarranti? wykrzyknął Gerard.
— Czyż powiedziałem na panu Sarranti? Nazwisko mi się wymknęło, nie wiem dlaczego zawsze mi się na usta nasuwa nazwisko tego djabelskiego człowieka... Odraczają więc wykonanie wyroku, wydają rozkaz uwięzienia prawdziwego zbrodniarza, i rozpoczyna się nowe śledztwo... Rozumiesz pan, nieprawda?
— Doskonale, odpowiedział Gerard.
— Otóż dopiero położenie straszliwe dla biednego mordercy, rzekł pan Jackal. Bo uważaj sam: on przechadza się po bożym świecie włożywszy ręce w kieszenie, wolny jak wiatr: a tu naraz licho nadaje żandarmów, którzy ze światła prowadzą go w mrok i wydobywają mu ręce z kieszeni, ażeby je okuć: pożałuje on, że nie poszedł tą drogą ratunku, którą mu wskazałem.
— A czy jest jaka?
— Doprawdy, kochany panie Gerard, rzekł naczelnik policji, musisz mieć bardzo twardą czaszkę, mózg bardzo nieruchliwy i pamięć bardzo, bardzo krótką.
— O! mój Boże, zawołał czcigodny Gerard, słucham jednak...
— A oto co dowodzi, rzekł pan Jackal, iż rezultat niezawsze idzie w stosunku prostym do zdolności. Czyż panu nie powiedziałem, że odmówiłem tej wycieczki na noc dzisiejszą.
— Prawda.
— Że odłożyłem ją do nocy następnej?
— I to prawda.
— A więc?
Pan Gerard siedział z otwartemi usty.
— Rzeczywiście, powiedział Jackal zżymając ramionami, a toż jest abecadło sztuki, i trzeba być tak uczciwym człowiekiem, jak pan, ażeby jeszcze nie zrozumieć.
Gerard uczynił głową i rękami kilka ruchów rozpaczliwych, które połączone z chrapliwemi dźwięki wychodzącymi z jego gardła, zdawały się znaczyć: „Mów pan dalej”.
— Ja wiem, że to pana nie obchodzi, mówił Jackal, że