Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1482

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— On krzyczał: „Vive l’ampleur![1]
— Mylisz się, panie Gibassier.
— Czy pozwoli mi pan utrzymywać, że jestem pewny tego co mówię?
— A jakim sposobem możesz być tego pewny?
— Bo to byłem ja sam.
Pan Jackal podniósł okulary i patrzył na Gibassiera z milczącym uśmiechem.
— Otóż to, rzekł nareszcie, co to jest mieć podwójną policję! Drugi raz nie może się powtórzyć podobna mistyfikacja.
I idąc do drzwi pokoju, gdzie był zamknięty Gerard:
— Hej! panie Gerard, powiedział, możesz wejść?
— Jesteś więc pan sam? spytał pan Gerard przez drzwi.
— Sam, albo prawie jak sam, odparł pan Jackal.
Pan Gerard wszedł jak zazwyczaj, nieśmiało, a spostrzegłszy Gibassiera, zrobił krok w tył.
— O! powiedział, co to jest?
— Panie?
— Tak, panie.
— Czy go pan poznajesz? spytał pan Jackal Gerarda.
— Rozumie się! Potem nachylając się do ucha pana Jackala: To mój oficer z kawiarni Foy.
Pan Jackal wziął pana Gerarda za rękę.
— Mój kochany panie, powiedział, przedstawiam ci pana Gibassiera, a mego dowódzcę brygady. Następnie zwracając się do Gibassiera: Kochany Gibassier, mówił, przedstawiam ci pana Gerarda, jednego z naszych najwierniejszych agentów.
— Gerarda? wyrzekł Gibassier.
— Tak, zacnego pana Gerarda z Vanvres, tego, co to wiesz.
Gibassier skłonił się z pewnym rodzajem szacunku i wyszedł, cofając się.
— Dlaczego pan dodał tego, co to wiesz? zapytał Gerard, bledniejąc. Gibassier wie zatem?...
— Wszystko, kochany panie Gerard!

Zabójca stał się ołowianym.

  1. Ampleur, znaczy obszerność: igraszka słów, z okazji szerokiego surduta.