Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1476

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— O! toż przecie powóz powinien do nas przyjść, a nie my do powozu, rzekł pan Jackal.
Dobył z kieszeni świstawkę i przyłożył do ust. Świst powtórzył trzy razy.
W pięć minut potem usłyszeli turkot powozu jadącego po gościńcu. Był to powóz pana Jackala, do którego wsiedli.
Roland zdawał się być niezmordowanym, puścił się więc naprzód.
O ósmej godzinie przejechali rogatkę Fontainebleau.
— Pozwól mi pan odwieźć się do domu, panie Salwatorze, rzekł pan Jackal.
Salvator nie miał żadnego powodu odmawiać grzeczności pana Jackala. Zgodził się w milczeniu.
Zatrzymali się na ulicy Macon Nr. 4.
— Kochany panie Salvatorze, odezwał się pan Jackal, może na drugi raz będziemy szczęśliwsi.
— Spodziewam się, rzekł Salvator.
— Do widzenia!
— Do widzenia! Salvator wyskoczył z powozu.
— O! szatanie! rzekł Salvator, wiesz ty podobno lepiej odemnie, gdzie są zwłoki tego biednego dziecka. Z temi słowy otworzył drzwi i wszedł do siebie. Mniejsza o to, pomyślał, pozostaje Róża.
I zaczął wchodzić na schody, na które wbiegł już przed nim Roland.
— Czy to ty, przyjacielu? zapytał głos z góry.
— Tak, to ja, ozwał się Salvator.
I upadł w objęcia Fragoli.
Przez chwilę zapomniał o strasznym zawodzie tej nocy.
Fragola pierwsza przyszła do siebie.
— Pójdź prędzej Salvatorze, rzekła, od siódmej godziny czeka tu na ciebie jakaś stara kobieta, która płacze, a nie chce powiedzieć dlaczego.
— Stara kobieta! zawołał Salvator, to pewnie Brocanta. I wbiegając do mieszkania: Róża? wykrzyknął, Róża?
— Przebóg! odpowiedziała Brocanta, dziś z rana weszłam do jej pokoju, okno było otwarte, a ona znikła.
— A! zawołał Salvator, uderzając się pięścią w czoło, powinienem się był tego domyśleć: wynieśli zwłoki brata i pomyśleli o siostrze.