Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1462

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Roland, jak gdyby wiedział gdzie jadą, nietylko biegł za powozem, ale ruszył nawet naprzód, trzymając się kierunku rogatki Fontainebleau.

X.
Zamek Viry.

Dla tych z pomiędzy naszych czytelników, którzyby nie domyślali się celu wycieczki Salvatora, pana Jackala i Rolanda, powiemy kilka słów o tem, co zaszło wczoraj.
Widząc, że zwłoka naznaczona przez króla do powrotu księdza Dominika zbliża się do końca, Salvator udał się do pana Jackala i powiedział:
— Upoważniłeś mnie pan do przybycia, ilekroć miałbym do zaznaczenia jaką niesprawiedliwość lub złe mogące być naprawione.
— Rzeczywiście, kochany panie Salvatorze, przypominam sobie, powiedziałem tak... Otóż, chcę z panem pomówić o wyroku na pana Sarranti.
— A! o tym wyroku?
— Tak.
— Pomówmy o nim, rzekł pan Jackal spuszczając okulary.
Salvator mówił dalej:
— Gdybyś pan miał przekonanie o niewinności pana Sarranti, czy uczyniłbyś wszystko co jest w twojej mocy dla ocalenia go?
— Naturalnie, kochany panie.
— A więc ja mam takie przekonanie.
— Na nieszczęście, odezwał się pan Jackal, ja go nie mam.
— Ja też przychodzę by je panu dać; mam nietylko pewność, ale dowód niewinności pana Sarranti.
— Pan? Tem lepiej.
— Mam dowód...
— Czemuż go pan nie okażesz?
— Właśnie przychodzę prosić pana o pomoc.
— Do usług pańskich, kochany panie Salvatorze, mów prędzej.
— Nie przychodzę mówić z panem; słowa nie są dowodem; przychodzę, żeby działać.