Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1456

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ja? rzekł Petrus zdziwiony.
— Pozwól mi sobie powiedzieć, że jesteś piękny i że ja ciebie kocham, mój szlachetny Van-Dycku! Wczoraj jeszcze oglądałam w Luwrze portret wielkiego malarza, którego talent posiadasz. Przypomniawszy sobie opowiadanie o miłości Van-Dycka z hrabiną de Brignoles, gotową byłam powiedzieć (jakież to szczęście, że ciebie tam wtedy nie było), gotową byłam powiedzieć: „Należę do ciebie, jak ona należała do niego, boś ty piękny jak on, a kocham cię z pewnością więcej niż ona“.
Petrus wydał okrzyk radości; upadłszy u jej nóg, objął jej kibić i przycisnął do siebie. Słowa zatrzymały się na ich ustach...
Ona zamknęła oczy i poiła się rozkoszą duszy.
Godzina upłynęła w tym upajającym letargu, aż Regina zerwała się nagle, jak dziecko z ciężkiego snu, i rzekła półgłosem:
— Odejdź, opuść mnie, Petrusie!
— Już! odezwał się młodzieniec, już!... A dlaczego mam cię opuścić?
— Powiadam ci, odejdź, mój ukochany!
— Czy nam jakie niebezpieczeństwo grozi, uwielbiony mój aniele?
— Tak, wielkie, straszne!
Petrus wstał i spojrzał dokoła.
— Nie, rzekła Regina, niebezpieczeństwo nie tam jest gdzie go szukasz, mój przyjacielu.
— A gdzież ono jest? zapytał Petrus.
— Ono jest w nas, w naszych sercach, na naszych ustach, w uścisku twych ramion, w objęciach moich... Ja cię kocham za wiele.
— Regino! Regino! zawołał Petrus, cisnąc w rękach głowę młodej kobiety i całując ją z czułością.
Regina z wielkiem wysileniem wyrwała się z objęć młodzieńca, a w tem gwiazda zerwała się z nieba i zdawała się padać o kilka kroków od nich.
— Nie spadajmy z nieba jak ona, ukochany mój Petrusie, rzekła Regina, patrząc oczyma załzawionemi miłością.
Petrus wziął ją za rękę, przyciągnął do siebie i złożył na jej czole pocałunek.
— W obliczu Boga, który na nas patrzy, powiedział, w obliczu gwiazd, które są Jego oczyma daję ci ten pocału-