Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1451

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tobie zimno, drogie dziecię?
— Mnie zimno? rzekła zdziwiona i zarazem uradowana troskliwością Ludowika.
Biedne dziewczę! oprócz Salvatora nie słyszała nigdy, iżby kto o nią dopytywał się troskliwie.
— Tak, Różo, zimno ci, zakaszlałaś; późno już, musimy się rozstać, Różo.
— Rozstać! rzekła.
Wymówiła ten wyraz takim tonem, jak gdyby powiedziała: „Ależ ja myślałam, że my tu tak zostaniemy zawsze“. To też nie na wyraz, ale na myśl odpowiedział Ludowik:
— Nie, moja droga Różo, niepodobna! trzeba się rozstać. Przyjaciel ci to mówi, lekarz nakazuje.
— Bądź więc zdrów, niedobry lekarzu! rzekła smutno. Potem z najsłodszym uśmiechem dodała: Do widzenia, mój drogi przyjacielu!
I mówiąc te słowa, tak się przechyliła do Ludowika, że zwoje włosów dotknęły jego czoła.
— O! Różo, Różo! mówił z cicha Ludowik.
I znowu spinając się na palce, podniósł głowę, wy prostował się, a usta jego zetknęły się z czołem dziewczyny.
— Kocham cię, Różo! rzekł cicho, całując jej czyste czoło.
—Kocham cię! odrzekła dziewczyna, przyjmując pocałunek kochanka.
I znikła prędko, jakby uleciała.
Ludowik zeskoczył na ziemię, ale nie uszedł jeszcze trzech kroków, kiedy okno otworzyło się znowu.
— Ludowiku! zawołała słodkim głosem dziewczyna.
Ludowik skoczył napowrót i znalazł się na przymurku sam nie wiedząc kiedy.
— Różo, czy ci niedobrze? Nie, odpowiedziała, ale przypomiałam sobie.
— Co sobie przypomniałaś?
— Że żyłam wprzód nim zaczęłam żyć.
— O! Boże! rzekł Ludowik, czy ci w głowie się miesza? Nie! wiesz, w pięknym kraju, który widziałam niedawno w pamięci, kiedy byłam dzieckiem i wisiałam w hamaku, jak Wirginja, miałam mamkę, poczciwą murzynkę, która nazywała się jakoś śmiesznie... czekajno, ah!... Danae! Ona, kołysząc mnie, śpiewała.