Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1444

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Co, matko? odpowiedziała dziewczyna, po raz drugi przerywając czytanie.
— Połóż tę książkę i zawołaj Fares.
— Fares! Fares! zawołała słodkim głosem.
Wrona natychmiast zerwała się z żerdzi, opisała pod stropem kilka kręgów i siadła na ramieniu dziewczyny.
— Cóż ci to jest, matko? zapytała Róża. Zdajesz się być wzruszoną.
— Mam bardzo smutne przeczucie, moja Różo, odpowiedziała Brocanta, patrz, jaki Babylas niespokojny, Fares wystraszona, jeżeli do tego karty źle pokażą, możemy być przygotowani na wszystko.
— Przerażasz mnie, matko! rzekła Róża.
— Co się dzieje tej starej czarownicy? pomyślał Ludowik, i po co rzuca niepokój w serce biednego dziecka? Co u licha! chociaż z nich żyje i nadewszystko dlatego, że z nich żyje, wie ona dobrze, iż jej karty są czystym szarlatanizmem. Mam wielką ochotę udusić ją, jej wronę i psy.
Karty wypadły źle.
— Przygotujmy się na wszystko, Różo! rzekła czarownica boleśnie, która, cokolwiekbądź mówił Ludowik, brała swe rzemiosło na serjo.
— Dobra matko, rzekła Róża, jeżeli Opatrzność pozwala, ażebyś była uwiadomioną o nieszczęściu, powinna ci dać zarazem sposób uniknienia go.
— Kochane dziecko! szepnął Ludowik.
— Nie, odparła Brocanta, nie, i to właśnie rzecz smutna: widzę złe, a nie wiem jak go uniknąć.
— O! wielka sztuka, odezwał się Babolin.
— A! mój Boże! mój Boże! mruczała Brocanta, wznosząc oczy do nieba.
— Dobra matko! dobra matko! mówiła Róża, może nic nie będzie. Nie strasz się próżno. Cóżby za nieszczęście wydarzyć się nam mogło? Nigdyśmy nikomu nic złego nie uczynili! nigdyśmy nie byli tak szczęśliwi; pan Salvator czuwa nad nami. Ja kocham...
Zatrzymała się, miała powiedzieć: „Ja kocham Ludowika!“ co wydawało jej się szczytem szczęścia.
— Kogo kochasz? zapytała Brocanta.
— Kogo kochasz? powtórzył Babolin. Potem półgłosem: Powiedz Różyczko, Brocanta myśli, że ty nic nie kochasz,