Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1417

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pugilares z kieszeni i kładąc go na stole: Twoje dziesięć tysięcy franków są tu, rzekł.
Petrus upadł pod tą niewyczerpaną dobrocią.
— O! mój ojcze, zawołał, nigdy, nigdy!
— Dlaczego?
— Namyśliłem się ojcze.
— Nad czem się namyśliłeś Petrusie?
— Nad tem, ojcze, że od pół roku nadużywam twojej dobroci, że od pół roku czynisz dla mnie więcej, niż możesz, że gubię cię.
— Biedne dziecko, gubisz mnie!... nietrudno to.
— Widzisz więc, ojcze.
— Nie ty gubisz mnie, biedny Petrusie, to ja ciebie zgubiłem.
— Ojcze!
— Tak, tak! mówił kapitan z melancholijnym ku przeszłości zwrotem, zebrałem dla ciebie fortunę królewską, a raczej fortuna ta zebrała się sama, bo ja nigdy nie wiedziałem dobrze co to jest pieniądz; przypominasz sobie w jaki sposób stopniała...
— Przypominam, ojcze, i dumny jestem naszem ubóstwem.
— Oddaj mi sprawiedliwość, Petrusie, że pomimo ubóstwa, nigdy nie szczędziłem nic, gdy chodziło o twe wychowanie i szczęście.
Petrus przerwał ojcu.
— A nawet o moje kaprysy, ojcze!
— Cóż chcesz! chodziło mi przedewszystkiem o twoje szczęście, mój synu. Cóżbym odpowiedział twojej matce, gdyby zapytała: „A nasz syn?“
Petrus zsunął się do kolan kapitana, wybuchając łkaniem.
— No, rzekł Piotr Herbel całkiem zbity z tropu, jeżeli płaczesz, to ja ci nic nie powiem.
— Ojcze! zawołał Petrus.
— To wreszcie, co miałem do powiedzenia, mogę odłożyć do przyszłej podróży.
— Nie, nie, lepiej zaraz ojcze...
— Oto są potrzebne dla ciebie pieniądze. Wytłómacz mnie przed stryjem, powiedz, że obawiam się przybyć zapóźno, że odjechałem tym samym dyliżansem, który mnie przywiózł.