Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Poszedł do kąta, porwał dzbanek, i wlazłszy na stołek znajdujący się przy stole, urządził kaskadę ze czterech lub pięciu stóp, która w miejscu spadku napotkała twarz Loredana.
Pierwsze krople nie zrobiły żadnego wrażenia, ale inaczej stało się z drugiemi. Przy tym strumieniu wody spadającym mu na głowę, przy uderzeniach zimnego natrysku, pan de Valgeneuse westchnął, co uspokoiło Jana Byka, którego czoło zaczynało także uczuwać występuiące krople potu.
— A! do stu par djabłów! zawołał oddychając hałaśliwie, jak gdyby mu kto górę z piersi zwalił, okrutnie nastraszyłeś mnie mój szlachcicu, możesz sobie oddać sprawiedliwość!
Zszedł ze stołka, postawił dzbanek na miejscu i wrócił do więźnia.
— I cóż, rzekł z miną wesołą, dostaliśmy maleńką kąpiel. Teraz musi wam być lepiej, mój szlachcicu?
— Gdzie ja jestem? zapytał Loredan.
— Jesteście w komnacie dobrego przyjaciela, odpowiedział Jan Byk rozwiązując sznur, który jeszcze krępował nogi więźnia, a jeżeli chcecie zejść ze swego piedestału i usiąść, to wam wolno.
Pan de Valgeneuse nie dał sobie powtórzyć wezwania: spuścił się ze stołu i stanął, ale nogi obrzękłe nie mogły go unieść: zachwiał się.
Jan Byk przyjął go w ramiona, zaprowadził do stołka i oparł plecami o mur.
— Cóż, czy dobrze tu panu? zapytał kurcząc się na piętach, by zrównać się z głową hrabiego.
— A teraz zapytał pogardliwie hrabia, co myślisz zrobić ze mną?
— Być waszym najuprzejmiejszym towarzyszem, panie hrabio... i dać wam prócz siebie za towarzysza mojego przyjaciela, który wyszedł tylko na chwilę.
Gdy to mówił, zastukano w pewien sposób do drzwi. Jan Byk znał ten sposób stukania. Poszedł więc otworzyć i niebawem ukazał się Toussaint-Louverture, którego czarna twarz, pocentkowana białemi piętnami, utworzonemi skutkiem potu spływającego z czoła, sprawiła na panu de Valgeneuse wrażenie twarzy tatuowanego Indjanina.
Już po wszystkiem? zapytał Jan Byk przyjaciela.