Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nogę i wrócił do więźnia wciąż nieruchomego na stole. Nasamprzód wyjął mu chustkę.
— Tak! rzekł, teraz będziesz pan mógł lepiej oddychać!
Ale ku wielkiemu zdziwieniu Jana Byka, hrabia nie odetchnął głośno, jak zwykle człowiek gdy odzyskuje swobodę.
— I cóż, mój szlachcicu! rzekł cieśla swym najłagodniejszym głosem.
Ale Loredan nie odpowiadał.
— Gniewamy się, panie hrabio? zapytał Jan Byk, zaczynając rozwiązywać sznury.
Więzień wciąż zachowywał najgłębsze milczenie.
— Udawaj sobie nieżywego, udawaj, jak ci się podoba, mówił Jan Byk zdejmując zupełnie sznury wiążące ręce.
Ręce opadły bezwładnie wzdłuż ciała.
— No! wstań waszmość jeżeli wola.
Pan de Valgeneuse leżał wciąż jak kłoda.
— Cóż to, rzekł Jan Byk, czy pan myślisz, że cię wezmę na pasek i będę prowadził jak mamka niemowlę? O! bynajmniej, dosyć się napracowałem z panem.
Ale hrabia nie dał znaku życia.
— Do licha! rzekł, niepokojąc się tem zupełnem milczeniem, czyżbyś pan miał wywrócić oczy, ażeby zrobić przykrość swemu słudze Janowi Bykowi?
Wziął lampę i podsunął ją pod oczy hrabiego. Oczy były zamknięte, twarz sina; z czoła spadały krople zimnego potu.
— A to dobre! zawołał Jan Byk, ja się napracowałem, a on potnieje. Szczególny sobie jegomość! Ale uważając tę śmiertelną bladość okrywającą twarz Loredana: Coś zaczynam się obawiać, rzekł, czy on czasem nie udaje nieżywego.
Jan Byk zaczął trząść więźnia i przewracać na wszystkie strony. Ten jednak nie dawał znaku życia.
— Do stu fur beczek djabłów! krzyknął Jan Byk rzucając na hrabiego wystraszonemi oczyma; czyżbyśmy go zadusili nie umyślnie?... O! toż pan Salvator będzie rad!... Szkaradny człowiek! Że też ci bogaci to nigdy nie zrobią tak, jak drudzy!
Jan Byk patrzał naokoło siebie i spostrzegł w kącie izby ogromny dzban pełen wody.
— Aha! zawołał, tego właśnie szukałem.