Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czekałem na was, rzekł, chodźcie za mną.
Zaprowadził ich tam, gdzie Justyn i generał przez mur przeskoczyli.
— To tutaj, rzekł.
— Trzeba przejść ten mur, jak się zdaje, powiedział Jan Byk.
— Zaraz ci pokażę przyjacielu, jak się to uskutecznia. Roland pójdź tu!
Roland podszedł pod mur i stanął na tylnych łapach. Salvator podniósł psa, który przedniemi łapami dostał się na grzbiet parkanu; potem sam skokiem gimnastycznym znalazł się na murze jak na koniu.
— Teraz na was kolej!
Węglarz oddał cieśli taką samą przysługę jak Salvator Justynowi i generałowi.
Jan Byk siedząc na murze, podał Toussaintowi sznur, ten chwycił go mocno, i za chwilę pociągnięty jak piórko, znalazł się obok towarzysza; następnie po tymże spuścił się do parku.
— Na mnie kolej, rzekł.
Lecz Salvator powstrzymał go.
— Posłuchaj, powiedział.
— Co takiego?
— Cicho! Z daleka dochodził tentent galopu końskiego, potem rżenie konia. Jeździec zbliżał się szybko.
— Na ziemię! Janie, na ziemię! zawołał Salvator, a sam zawisł na rękach u parkanu i patrzał na drogę.
Jeździec w płaszcz owinięty przejechał, lecz pomimo ciemności, Salvator poznał Loredana de Valgeneuse.
— To on! wyrzekł. Skoczył lekko na ziemię, mówiąc: W drogę! nie ma czasu do stracenia, jeżeli tylko nie zapóźno!
Salvator rzucił się w gęstwinę parku, za nim pobiegli Jan i Toussaint.

V.
Noc posłańca publicznego.

Gdzie się znajdowali Justyn i Mina? W tem była rzecz cała.