Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1094

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tak, panie, zdaje mi się, że zaczynam pojmować, odpowiedziała młoda kobieta spuszczając oczy.
— Jeżeli pani zaczynasz pojmować, odpowiedział pan de Marande, uśmiechając się, jestem spokojny; niebawem zrozumiesz zupełnie... Ja zatem, mówiłem pani, że zastępując miejsce ojca, pani wiesz, że nigdy nie dopominałem się innych praw, powinienem rzucić okiem z niepokojem na tłum pięknych elegantów i dandysów, którzy otaczają moją córkę... Uważaj pani, że córka moja ma zupełną wolność wybierać w tym tłumie błyszczącym; z tego wyboru nigdy nie wyniknie nieszczęście, tylko mam to sobie za obowiązek powiedzieć jej zawsze jako ojciec: dobry wybór moje dziecię!... zły wybór moja córko!
— Panie...
— Nie tak jeszcze! mylę się, nie to jej powiem; przejdę po kolei wszystkich mężczyzn, którzy szczególniej się nią zajmują i powiem jej moje zdanie o nich. Czy chcesz pani wiedzieć, co trzymam o tych kilku, którzy szczególniej zajmowali się tobą wczoraj?
— Mów pan.
— Zaczniemy od pana Coletti.
— Ależ panie!...
— Mówię o nim tylko dla pamięci i jako początek do« stosownego katalogu... Zresztą jaśnie wielmożny Coletti jest to bardzo przyjemny prałat.
— Ksiądz!
— Masz pani słuszność, to też uważaj pani, że zaraz mi się tu nasuwa co powiesz: Ksiądz nie jest niebezpiecznym dla takiej kobiety jak ty, pięknej, młodej, bogatej i wolnej... czyli prawie wolnej; a zatem przewielebny Coletti może się tobą zajmować publicznie i w skrytości, odwiedzać cię wśród dnia i ciemności, a nikt nie poważy się powiedzieć, że pani de Marande jest kochanką przewielebnego Coletti...
— A jednakże... powiedziała młoda kobieta, przerywając sobie uśmiechem.
— Jednakże kocha on panią, czyli raczej jest w pani zakochany: Przewielebny Coletti kocha tylko siebie, to pani chcesz powiedzieć, nieprawdaż?
Uśmiech na ustach pani de Marande, był potwierdzeniem tego zdania.
— Dobrze zatem, ciągnął dalej bankier, wielbiciel noszący