Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1049

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

młody człowiek mógł mu dać objaśnienia jakich pragnął: Zbliżył się więc do niego, mówiąc:
— Daruj pan, przybyłem dziś rano z Luizany, która jest na pół drogi od antypodów; zrobiłem więc dwa tysiące mil morzem, z tego powodu pozostał w moim umyśle pewien rodzaj kołysania, który odejmuje mi możność rozróżnienia przedmiotów, oraz pamięć. Racz pan zatem wybaczyć mi pytanie, które będę miał zaszczyt mu uczynić.
— Słucham pana, odrzekł dosyć grzecznie, lecz jednak, sucho ten, do którego się zwracał.
— Zdaje mi się, ciągnął dalej Kamil, iż w ostatniej mojej podróży do Paryża widziałem pana w kilku okolicznościach i gdym pana spostrzegł przed chwilą, twarz jego uderzyła mnie podobieństwem do jakiejś dawnej znajomości. Czy masz pan lepszą pamięć odemnie i czy mam honor być mu znanym.
— Tak jest, znam pana doskonale, panie de Rozan, odpowiedział młody człowiek.
— A! wiesz pan moje nazwisko, zawołał uradowany Kamil.
— Jak pan widzisz.
— I zrobisz mi pan przyjemność powiedzeniem swego.
— Nazywam się Jan Robert.
— A! tak, Jan Robert. Wiedziałem dobrze, że znam pana! jeden z naszych najznamienitszych poetów, i jeden z najlepszych przyjaciół mego towarzysza Ludowika, jeśli się nie mylę.
— Który sam był jednym z najlepszych przyjaciół Kolombana, odpowiedział Jan Robert, skłonił się ozięble i odwrócił od kreola.
Lecz Kamil zatrzymał go.
— Przez litość, panie, zawołał, jesteś drugą osobą mówiącą o śmierci Kolombana. Czy mógłbyś mi opowiedzieć szczegóły tej śmierci.
— Jakie?
— Pragnę wiedzieć, na jaką chorobę umarł Kolomban.
— Nie umarł z choroby.
— Czyżby poległ w pojedynku?
— Nie panie, nie był zabitym w pojedynku.
— A zatem na co umarł?
— Udusił się dymem, panie.
Tym razem Jan Robert tak ozięble pożegnał Kamila,