Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/1013

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tak... nazwisko Dubreuil.
— A przyczyna jego uwięzienia?
Pan Jackal nasunął okulary na oczy.
— Zupełnie nieznaną, odrzekł.
— Ztąd wnoszę, ciągnął dalej Salvator, że powód jego aresztowania, nie jest ważny, i że nie będzie trwał długo.
— Niezawodnie! odrzekł tonem ojcowskim pan Jackal. Czy to chciałeś pan wiedzieć?
— Tak.
— Czemuż nie powiedziałeś tego wcześniej. Nie będę utrzymywał naprzód, że przyjaciel pańskiego przyjaciela, będzie uwolnionym tej godziny, lecz jeśli jest twoim protegowanym, nie masz się pan zupełnie czego obawiać; wracając do prefektury otworzę na roścież drzwi temu zuchowi.
— Dziękuję, rzekł Salvator, nie spuszczając badawczego wzroku z naczelnika policji. Mogę więc liczyć na pana?
— Czyli raczej pański przyjaciel, może spać spokojnie. Nie mam w moich tekach ani jednego papieru, tyczącego się nazwiska Dubreuila. Czy to już wszystko, czego chciałeś odemnie?
— Nic więcej.
— Prawdziwie, panie Salvatorze, ciągnął dalej policjant, widząc, że tłum się przerzedza i zgromadzenie rozproszyło się powoli, usługi, których odemnie wymagasz podobne są do zbiegowiska, zdajesz się trzymać je w ręku, a tu nagle pękają ci, jak bańki mydlane.
— Bo czasem, rzekł śmiejąc się Salvator, zbiegowiska tak samo obowiązują, jak oddane usługi. Dlatego są one tak rzadkie i zarazem nieoszacowane.
Pan Jackal podniósł okulary, spojrzał na Salvatora, zażył tabaki:
— A zatem? powiedział.
— A zatem do widzenia, kochany panie Jackal, odpowiedział Salvator.
I skłoniwszy się policjantowi nie podając mu ręki tak samo, jak to pierwej miało miejsce, przeszedł z prawej na lewą stronę ulicy Saint-Honoré i poszedł złączyć się z Dominikiem, który oczekiwał go w dorożce na rogu ulicy Nowo-Luksemburgskiej. Tu, otworzywszy drzwiczki dorożki i wyciągając obie ręre do Dominika:
— Jesteś mężczyzną, powiedział, i chrześcianinem, wiesz zatem, co to jest boleść i poddanie się woli Boskiej.