Strona:PL Dumas - Kawaler de Maison Rouge.pdf/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Mój kochany Dixmer... odparł Maurycy, przysięgam ci, że ilekroć szedłem do ciebie, nigdy mi nawet w myśli nie postało, że idę do przemytnika.
— Zaprzestałeś więc bywać u mnie jedynie z powodu, o którym mi wspomniałeś?
— Daję ci na to słowo honoru.
— Skoro tak... powiedział Dixmer, wstając i ściskając dłoń młodzieńca, mam nadzieję, że zastanowisz się — i cofniesz to tak dla nas wszystkich bolesne postanowienie.
Maurycy skłonił się i nic nie odpowiedział. Wyrównywało to ostatecznemu odmówieniu.
Dixmer wyszedł zasmucony, że nie mógł naprawić stosunku z człowiekiem, nietylko zbyt mu potrzebnym, ale nawet niezbędnym.
Czas też był wielki na to wyjście. Maurycym miotało tysiące żądań różnorodnych, Dixmer prosił, aby znowu bywał u niego; Genowefa mogła mu przebaczyć. Dlaczego więc rozpaczał? Ale Maurycy miał przy sobie list Genowefy, owe formalne pożegnanie, które zabrał z sobą do sekcji i trzymał przy sercu wraz z bilecikiem, odebranym nazajutrz po wyswobodzeniu jej z rąk ludzi, co ją znieważali; nakoniec co większa, Murycy tchnął uporczywą zazdrością ku nienawistnemu Morandowi, tej pierwszej przyczynie zerwania z Genowefą.
I pozostał nieugięty w swem postanowieniu.
Wyznać atoli należy, że zrzeczenie się codziennych odwiedzin w domu, przy starej ulicy świętego Jakóba, stanowiło niejaką w jego życiu próżnię i skoro nadchodziła godzina w której zwykle udawał się do cyrkułu świętego Wiktora wpadał w głęboką melancholję. Ulegał wtedy najrozmaitszym wrażeniom oczekiwania i żalu.
Częstokroć w godzinach rozpaczy, potężna duma Maurycego wstydziła się samej nawet myśli poznawania podobnych męczarni, bez możności przekazania ich temu, co je zrodził: a pierwszym sprawcą wszelkich jego smutków był Morand. Wówczas chciał umyślnie szukać z nim sprzeczki, lecz wspólnik Dixmera tak był delikatny, tak nieobraźliwy, że znieważać go lub wyzywać, byłoby podłością ze strony takiego jak Maurycy kolosu.