Strona:PL Dumas - Kawaler de Maison Rouge.pdf/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ści. No, chodźmy, bo tam pan Morand czeka... chodźmy.
Genowefa uczuła się dotknięta.
— Tak jest... rzekła, chodźmy obaczyć pana Morand. On jest prawdziwym moim przyjacielem, on mi nigdy jeszcze nie sprawił żadnej przykrości.
— Nieoszacowany przyjaciel... rzekł Maurycy, dusząc się z zazdrości.
— Dlaczego sprawisz mi pan tyle cierpienia? spytała.
— A!... odrzekł Maurycy, dlatego, żem mniej zręczny niż drudzy, niż inni moi znajomi; dlatego, że nie umiem rozbudzić miłości ku mej osobie.
— Maurycy!... powiedziała serjo Genowefa.
— On dlatego taki ciągle dobry, taki ciągle jednaki, bo on tak, jak ja, nie cierpi...
Wsparła znowu swą białą rękę na jego silnem ramieniu.
— Proszę cię... rzekła wzruszonym głosem, nie mów już nic a nic więcej.
— Wszystko się więc pani we mnie nie podoba, nawet mój głos ją razi...
— Milcz, zaklinam cię.
— Dobrze... odpowiedział rozgorączkowany młody człowiek, przesuwając rękę po wilgotnym od potu czole.
Genowefa zauważyła, że jej towarzysz cierpi w rzeczy samej.
— Jesteś przyjacielem moim, Maurycy... rzekła patrząc nań z niebiańskim wyrazem, przyjacielem bardzo drogim — spraw więc, abym cię nie postradała.
— Genowefo! Genowefo!... zawołał Maurycy, miejże litość nade mną.
Zadrżała.
Maurycy, po raz pierwszy z takim czuciem imię jej wymówił.
— Dobrze więc, zaczął w dalszym ciągu, dobrze, kiedyś mnie odgadła, pozwólże niech ci wyznam wszystko, bo chociażbyś zabić mnie miała swym wzrokiem... i tak już zazbyt długo milczę.
— Panie, odezwała się młoda kobieta, zaklinam clę na przyjaźń naszą, abyś milczał; błagam clę; uczyń to dla mnie, jeżeli już nie dla siebie samego. Na miłość Boską, ani słowa więcej!... Ani słowa!