Strona:PL Dumas - Kawaler de Maison Rouge.pdf/335

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ LV.
NIECH ŻYJE SIMON!

Maurycy słysząc krzyk Genowefy, pojął, że walka już się zaczyna.
Miłość może unieść duszę aż do bohaterstwa, miłość też, mimo wrodzonego instynktu, może natchnąć człowieka pragnieniem śmierci, atoli nie stłumi ona w nim nigdy obawy boleści.
Widocznem było, że Genowefa cierpliwiej i z większym spokojem przyjmowała śmierć od czasu jak Maurycy wraz z nią umierał; ale rezygnacja nie usuwała cierpienia, a opuszczając świat ten, nietylko wpadamy w przepaść zwaną niewiadomością, lecz wpadając w nią, cierpimy.
Maurycy jednem spojrzeniem objął całą obecną scenę i jedną myślą przeczuł tę, która nastąpić miała.
Na środku sali leżał trup, z którego piersi żandarm wyrwał nóż, alby go inni nie użyli.
Wokoło niego ludzie, oniemieli z rozpaczy, zaledwie na niego zważający, ołówkiem zapisywali w pugilaresach słowa bez związku, lub jedni drugim ściskali dłonie, albo znów bez przerwy, jak warjaci, powtarzali ukochane imiona, lub zlewali łzami jaki portret, pierścionek, albo splot włosów.
Wpośród tych nieszczęśliwych uwijał się Samson, mniej obciążony pięćdziesięciu czterema laty wieku, niż powagą złowrogiego obowiązku swojego, o tyle słodki i pocieszający, o ile okropne powołanie na to mu pozwalało, udzielając jednemu radę, drugiemu smutną zachętę, odpowiadając chrześcijańskiemu słowy zarówno na rozpacz jak na zuchwalstwo.