Strona:PL Dumas - Kawaler de Maison Rouge.pdf/307

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ L.
ODWIEDZINY

Lorin wrócił z Maurycym do mieszkania swojego, Maurycy bowiem, aby zbyt otwarcie nie kompromitować przyjaciela, uznał za rzecz stosowną wychodzić bardzo rano, a wracać dopiero wieczorem.
Codzień obecny był przy przenosinach więźni do Conciergérie, co dzień upatrywał Getnowefy, bo nie wiedział, gdzie jest zamknięta.
Lorin od czasu widzenia się po raz ostatni z Fouquier-Tinville dał mu do zrozumienia, że pierwszy widoczny krok zgubi go, że padnie ofiarą, nie przyniósłszy pomocy Genowefie, a Maurycy, który w nadziei połączenia się ze swoją kochanką byłby się natychmiast kazał uwięzić, jednak z obawy, aby go na zawsze z nią nie rozłączono, spokojnie się zachowywał.
Trawiony powątpiewaniem, skołatany zgryzotą, Maurycy przeklinał Dixmera; groził mu, nienawiścią pałał dla tego człowieka, który pozorami przywiązania do sprawy królewskiej, maskował okropną zemstą osobistą.
— O! ja go znajdę... myślał Maurycy, bo jeżeli zapragnie ocalić nieszczęśliwą kobietę, to się pokaże; jeżeli zaś zgubić ją zamierzył, dalej znieważać ją będzie. Znajdę ja tego niegodziwca, a wtedy biada mu!
Rano, tego samego dnia, gdy wydarzyły się opowiedziane przez nas wypadki, Maurycy wyszedł, jak zwykle, na plac Rewolucji. — Lorin jeszcze spał.
Zbudził go wielki zgiełk, jaki sprawiały podedrzwiami głosy rozmaite i kolby karabinów. Spojrzał wokoło siebie błędnym wzrokiem, jak każdy niespodzianie napadnięty,