Strona:PL Dumas - Kawaler de Maison Rouge.pdf/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zazdrość jest wielką podnietą; Maurycy w pierwszej chwili nie chciał wierzyć swym oczom, przyjrzał się więc raz jeszcze.
— To nie Dixmer... — szepnął, jakby to sam sobie powtórzyć potrzebował, dla przekonania się o zdradzie Genowefy.
Podszedł do okna, ale im bardziej się zbliżał, tem mniej widział; głowa mu pałała.
Nogą dotknął drabinki, okno była na siedem do ośmiu stóp od ziemi; podniósł więc drabinę i przystawił ją do muru.
Wszedł na nią i do szpary w firance przyłożył oko.
Nieznajomy, znajdujący się w pokoju Genowefy, był dwudziesto-siedmio lub dwudziesto-ośmio letnim młodzieńcem, o niebieskiem oku i zgrabnej postaci; trzymał ręce młodej kobiety i rozmawiając, ocierał łzy, spływające po pięknem licu Genowefy.
Lekki szelest, jaki sprawił Maurycy, zwrócił spojrzenie młodzieńca w stronę okna. Maurycy stłumił w sobie okrzyk zdziwienia, bo poznał tajemniczego zbawcę swego na placu Chatelet.
Maurycy nie mógł dłużej wytrzymać. Wszystkie najokrutniejsze namiętności, jakie tylko dręczą człowieka: miłość, zemsta, zazdrość, ognistym zębem szarpały mu serce. Pchnął źle zamknięte okno, i wskoczył do pokoju.
Natychmiast dwa pistolety spoczęły na jego piersi. Genowefa usłyszawszy łoskot, obejrzała się i oniemiała na widok Maurycego.
— Mości panie... — rzekł zimno młody republikanin do człowieka, który już poraz drugi miał w swem ręku jego życie, mości panie, pan jesteś kawalerem de Maison-Rouge?
— A gdyby tak było?... — odrzekł kawaler.
— O! to jesteś pan człowiekiem dzielnym i honorowym, dlatego mam z panem do pomówienia.
— Mów pan... — rzekł kawaler, nie odejmując pistoletów.
— Możesz mię pan zabić; ale nie zabijesz aż krzyknę, albo raczej nie umrę, aż krzyknę. Jeżeli zaś krzyknę, tysiąc ludzi, otaczających ten dom w przeciągu dziesięciu minut w popiół go zamieni; zniż pan zatem pistolety i słuchaj, co powiem tej pani.