Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie. Najjaśniejsza pani — rzekł Leclerc — są to ludzie hrabiego d’Armagnac. Oto poznaję ich białe krzyże!
— A tam ich dowódca! — zawołała Karolina — pan Dupuy! Towarzyszy mu dwóch kapitanów... Pytają o apartamenta królowej, bo widzę, jak im te okna wskazują... Oto idą, już weszli, już są na schodach...
— Czy mam ich wpuścić? — krzyknął Leclerc, wydobywając do połowy swój sztylet.
— Nie, nie! — żywo zawołała królowa. — Skryj się, młodzieńcze, do tego gabinetu... Być może, że będziesz mógł być mi użytecznym, ale to stać się może jedynie pod warunkiem, że nie będą powiadomieni o twojej obecności, inaczej sam zginiesz i mnie się na nic nie przydaszdasz!...
Karolina popchnęła Leclerca do małego, ciemnego pokoiku, znajdującego się w pobliżu łoża Izabelli, Królowa wyskoczyła z łóżka, zarzuciła na siebie szeroką suknię z brokateli, przybraną futrem, a w pośpiechu za całą przepaskę służyły jej skrzyżowane ręce. Włosy jej rozpuszczone spadały na ramiona i dosięgały prawie kolan. W tej chwili Dupuy, w towarzystwie dwóch kapitanów, podniósł zasłonę i, nie zdejmując kapelusza z głowy, zwrócił się do Izabelli:
— Najjaśniejsza pani, jesteś moim więźniem.
Izabella krzyknęła; w krzyku tym odbijał się gniew i zdziwienie; potem, czując, że nogi chwieją się pod nią, upadła na łóżko, spojrzała na tego, który mówił do niej z takim brakiem szacunku, i wymówiła z cierpkim uśmiechem:
— Czyś stracił zmysły, panie Dunuv?...
— To król nasz i pan, niestety, utracił je — odpowiedział — gdyż, gdyby je posiadał dotychczas, byłbym