Strona:PL Dumas - Kalifornia.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A co, czy nie mówiłem?!
— Bo ja, widzisz pan, upatruję w Kalifornii co innego jak inni.
— Cóż pan w niej upatrujesz?
— Oh, byłoby to zbyt długo rozprawiać dzisiaj. Już druga; wysuszywszy się, najadłem się, a teraz trzeba się przespać. Do jutra panie Leduc.
Nazajutrz pan Leduc przedstawił mi swojego wędrowca. Był to młodzian 26 letni z dowcipnym wzrokiem, z czarną bródką, z głosem współczucia, z cerą ogorzałą od słońca równika, który cztery razy przebywał. Pomówiwszy z nim z dziesięć minut, przekonałem się, że podobny człowiek musiał mieć zapas wspomnień bardzo zajmujących.
Zacząłem z nim rozmawiać i w istocie przekonałem się, żem się nie omylił.
Posyłam ci najciekawszą z rozmów naszych, przejrzaną, poprawioną, jednem słowem obrobioną, lecz bynajmniej nie pomnożoną przezemnie.
A teraz pozwól, ażebym ci wyznał to, czego nie chciałem wyznać tej nocy panu Leduc, o Kalifornii, pod pozorem że było zbyt późno i żeśmy byli znużeni.
— Kapitan szwajcarski, wygnany przez rewolucyę lipcową, przybywa z Missury do Oregonu, a z Oregonu do Kalifornii. Otrzymał od rządu meksykańskiego grunta w okolicy zwanej widłami Ameryki. I tam kopiąc ziemię dla obrotu koła od młyna, dostrzegł, że w tej ziemi są okruszyny złota.
To się działo w 1848 r. W tym roku ludność biała w Kalifornii wynosiła 10 do 12 tysięcy dusz.