Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/986

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jussieu powstał i zaczął się żegnać.
— Więc już skończona porada lekarska? — zapytał Rousseau.
— Jak na teraz nauka nic innego przepisać mu nie może, tylko spokój, wypoczynek, trochę ruchu, powietrze leśne. Ale... omal nie zapomniałem...
— O czem?
— Czy nie zechciałbyś mi towarzyszyć w niedzielę, w stronę Marly, chciałbym zbadać roślinność tego lasu. Nasz chory pewno będzie dość silny, aby ci towarzyszyć, zabierz go z sobą, będzie to bardzo dobre dla niego.
— Tak daleko?
— Zajadę po was... dojedziemy gościńcem książęcym do Luciennes, a stamtąd do Marly; wysiądziemy w lesie, my będziemy zbierali rośliny a chory napełni tymczasem płuca świeżem powietrzem leśnem.
— Jesteś pan pełen dobroci i uprzejmości! — rzekł Rousseau, bardzo zadowolony z projektu.
— Ależ pozwól, panie Rousseau, ja mam w tem także własny interes; wiem, że pan posiadasz już pewną klasyfikację mchów, a ja jeszcze dotąd postępuję na ślepo; będziesz pan moim przewodnikiem.
— O! — rzekł Rousseau, okazując więcej zadowolenia, niżby sobie życzył.
— W lesie przygotują nam skromne śniadanie, będziemy mieli powietrze, cień, prześliczne kwiaty. Mogę liczyć na pewno?