Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/981

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dobrze, dobrze, moje dziecko, przeniesiemy cię zaraz na górę. Boi się, aby nam tu nie zawadzał, poczciwy chłopczyna, — dodał, zwracając się do Teresy.
Odniesiono tedy Gilberta na strych i ułożono, jak się dało najwygodniej.
Około południa przyszedł Rousseau i usiadł przy chorym; ten, wypocząwszy trochę, słabym głosem opowiadał mu szczegóły katastrofy.
Zamilczał jednak, co go pociągnęło na plac, składał wszystko na zwykłą ciekawość.
Rousseau ze swej strony nie podejrzewał go o nic innego, nie wspomniał ani słowa o Filipie i kawałku białej sukni, znalezionym w jego ręku.
Ale choć obydwaj pomijali przedmioty najważniejsze, rozmowa jednak żywo ich zajmowała.
Wtem głos Teresy dał się słyszeć na schodach.
— Jakóbie! Jakóbie! — wołała.
— Czego tam chcesz ode mnie? — odezwał się Rousseau.
— Może to jaki książę przychodzi dowiedzieć się o moje zdrowie! — z bladym uśmiechem powiedział Gilbert.
— Jakóbie, zejdźże prędzej, pan Jussieu, dowiedziawszy się, że cię wczoraj widziano na placu, przyszedł zapytać, czy ci się tam co złego nie przytrafiło.
— Poczciwy Jussieu! tak jak wszyscy ludzie, których wrodzona skłonność ciągnie do badania na-