Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/980

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Sąsiedzi powtórzyli po niej:
— Tak, to wielka głupota!
— Nie jest niedorzecznością iść tam, gdzie nie grozi wyraźne niebezpieczeństwo, a tego przecież nikt się nie spodziewa, gdy idzie patrzyć na sztuczne ognie. W takim razie, gdy zdarzy się niebezpieczeństwo i ugodzi, nie jest się niedorzecznym, ale nieszczęśliwym; wszak to samo mogło się i nam wydarzyć.
Gilbert, poznawszy, że się znajduje w pokoju pana Rousseau, chciał coś powiedzieć.
Ale, zamiast głosu, krew rzuciła mu się nosem i ustami, stracił na nowo przytomność.
Rousseau, uprzedzony przez Marat’a, że to mogło nastąpić, nie przestraszył się wcale tym razem; w przewidywaniu, że tak będzie, przyniósłszy go do domu, zamiast położyć do łóżka, umieścić kazał na materacu.
— Teraz — rzekł do Teresy — będziemy mogli położyć do łóżka tego chłopca.
— Gdzie?
— Tu, na mojem łóżku.
Gilbert usłyszał te słowa; nadzwyczajne osłabienie nie pozwalało mu przemówić zaraz, po chwili dopiero rzekł:
— Nie, nie tu, na górę!
— Chcesz wrócić do swojej izdebki?
— Tak, tak, proszę o to.
Rousseau, posuwający do przesady tkliwość, zrozumiał zapewne myśl Gilberta, gdyż rzekł do niego łagodnie: