Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/950

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została przepisana.

    na prawo i lewo, torował sobie drogę; Andrea zobaczyła nagle pałasz tuż nad swoją głową, krzyknęła i upadła na ziemię.
    Filip napróżno starał się ją podźwignąć, ale Gilbert widząc ją upadającą, w szale rozpaczy przedarł się przez dzielących go od niej ludzi, w mgnieniu oka schylił się, porwał Andreę na ręce, przytulił do piersi jak dziecko i, z tym drogim ciężarem, począł przeciskać się przez tłum; próżnym jednak był wszelki wysiłek, tłum unosił go, jak fala.
    Andrea zemdlona, bez tchu, zimna, z zamkniętemi oczami, wydawała mu się martwą.
    Tłum stanął nagle, zatrzymany murem.
    Gilbert przytulił do ust rękę Andrei; była zimna, jak lód, przycisnął usta do ust jej zsiniałych, chcąc gorącym oddechem wrócić życie ukochanej kobiecie.
    Otaczał go tłum straszny, pokaleczony, jęczący, uciekający przed końmi spłoszonemi i przed samym sobą.
    Gilbert nie widział, nie słyszał nic, przycisnął się mocno do muru, szukając punktu oparcia; przyłożył rękę do serca Andrei, czuł, że bije zwolna. Uczuł się szczęśliwym: — Żyje! żyje! a jam jej uratował życie!
    Coraz więcej napływało uciekających; Gilbert czuł, że go siły opuszczają i z rozpaczą myślał, że lada chwila padnie wraz z Andreą pod nogi ludu, który ich zdepcze.
    Wtem usłyszał głosy jakieś, niby słowa hasła tajemniczego; podniósł głowę i ujrzał stojącego